Chrzest

dziecko chrzczone

Czy wiesz, jakie jest pochodzenie wyrazu „chrześcijanin”?
Wielu (większość?) uważa, iż od wyrazu „chrzcić”. Nie jest to jednak prawda. „Chrześcijanin” pochodzi od słowa „Chrystus”. Tak, jak powszechne jest przekonanie, iż chrzest jest nierozerwalnie związany z chrześcijaństwem, powszechna jest również opinia, iż „chrześcijanin” to „ktoś, kto się daje ochrzcić”.

Powszechna, ale… czy słuszna?

Z poniższego artykułu możesz dowiedzieć się kilku naprawdę zaskakujących rzeczy, potrzebujesz jednak się bardzo otworzyć na możliwość zmiany swoich poglądów. Im lepiej znasz Biblię, tym – paradoksalnie – otwartość ta może okazać się trudniejsza.
child reading bible

* * *

Temat chrztu dzieli chrześcijaństwo. Chrzcimy niemowlęta czy tylko dorosłych? Wystarczy pokropić, czy trzeba zanurzyć? W imię Jezusa Chrystusa czy Boga, Ojca i Syna? A niektóre wyznania nawet określają, czy woda ma być stojąca czy może to być rzeka albo jak należy być podczas chrztu ubranym.

No i jaki w ogóle jest cel chrztu? Włączenie do kościoła? Zbawienie? Świadectwo swojej wiary?

Oczywiście… wszystkie wyznania twierdzą, iż opierają się na Biblii!

I – haha – ja też twierdzę, iż się na niej opieram. Moja opinia jednak… nie zawiera się w żadnej z wyżej wymienionych.

Podobno byłem ochrzczony jako niemowlę. Nie pamiętam, nie będę się upierać 🙂 W wieku dwudziestu kilku lat przyłączyłem się do innego Kościoła, w którym wierzono, iż chrzest musi być przyjęty świadomie, aby był ważny. Opierano się na tym wersecie:

Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16:16)

„Uwierzy i przyjmie chrzest” – a nie „przyjmie chrzest i uwierzy” – dowodzono, i przyjąłem tę interpretację jak swoją własną. Razem w wielomilionową rzeszą większości protestantów ewangelicznych uwierzyłem, iż kolejność jest kluczowa.

Kościół, w którym miałem być ochrzczony (był to kościół baptystyczny), wymagał odbycia coś w stylu lekcji przygotowującej. Podczas tej lekcji, cytowany wyżej Mk 16:16 pojawił się natychmiast I wtedy po raz pierwszy w głowie zaświtało mi niewygodne, heretyckie pytanie:

A czy ci, którzy uwierzą, ale nie przyjmą chrztu, też będą zbawieni, czy już nie?

Zadałem to pytanie. Zobaczyłem nieco zmieszane spojrzenie prowadzącego lekcję, i po chwili w odpowiedzi usłyszałem… ten sam werset przeczytany raz jeszcze. I żadnego wyjaśnienia.

I wiecie co? To samo pytanie zadawałem później wielu ludziom, i nigdy nie dostałem żadnej zadowalającej mnie odpowiedzi. Większosć, jak się okazało, nigdy się w ogóle nad tym nie zastanawiała. A niewygodnie jest zastanawiać się nad pytaniem, na które… nie ma dobrej odpowiedzi. Na pytanie rozrtrzygające wyczerpująca odpowiedź brzmi „tak” lub „nie” – jeżeli ludzie nie ochrzczeni nie będą zbawieni, to co zrobimy z fundamentalną zasadą protestantyzmu, iż do zbawienia potrzebna jest wyłącznie wiara? No i czemu nie chrzcimy natychmiast, tylko wyznaczamy datę w przyszłości, skoro nikomu z nas nie jest obiecane jutro?

Jeżeli natomiast ludzie bez chrztu będą zbawieni… po co się chrzcić? I jak w takim razie należy zrozumieć słowa z Mk 16:16?

Ja sam przez większą część życia zupełnie nie rozumiałem tego wersetu. Długo byłem przekonany, wraz z niemałą grupą biblistów, iż szesnastego rozdziału w Ewangelii Marka w ogóle być nie powinno. Dzisiaj myślę, że jak najbardziej być powinien, i stoi w absolutnej harmonii z resztą Biblii, wpierw jednak należy zapoznać się z kontekstem i ze znaczeniem poszczególnych słów. Zachęcam też do przeczytania artykułu rozważającego, co w Biblii może oznaczać wyraz „zbawiony”.

W czasie, gdy podchodziłem do chrztu, niewiele z tego wszystkiego rozumiałem, przyjąłem jednak cąłą protestancką teologię na zasadzie – skoro wszyscy w to wierzą, znaczy, że może ja jestem za głupi, by to zrozumieć.

Proszę – nie popełniaj tego samego błędu i nie myśl tak! Historia nie raz wykazywała, iż 99% populacji może być w totalnym błędzie. Prawda nie podlega zasadom demokracji!

Wiele lat później byłem na spotkaniu biblijnym w innym kościele baptystycznym, tym razem w USA, i nagle prowadzący spotkanie wypalił, że… był ochrzczony tylko jako niemowlę; jako że urodził się w rodzinie katolickiej. Byłem w szoku! W Polsce raczej oczywiste bylo, iż osoba nieochrzczona świadomie nie może być w ogóle członkiem Kościoła baptystycznego, nie mówiąc o prowadzeniu grup biblijnych. Kiedy usłyszałem to wyznanie, zacząłem gorączkowo w myślach szukać jakiegoś wersetu, takiego w stylu „zaprawdę powiadam ci, lepiej ci kamień przywiązać do szyi, niż, będąc nieochrzczony, grupę biblijną prowadzić„. Albo przynajmniej „wyłączcie spośród siebie tych, którzy w wodzie zanurzeni świadomie nie zostali”.

Szukałem, szukałem… i w końcu otwarłem usta. Ze zdziwieniem usłyszałem własne słowa:

„Właśnie po raz pierwszy w życiu uświadomiłem sobie, że w Biblii nie znajduje się ani jedno miejsce, w którym nakazuje się, lub nawet zaleca, aby osoby wierzące się chrzciły„.

I jest to, czy się komuś podoba, czy nie, fakt.

Jako że objętościowo większa część Biblii to opowieści, większość poleceń, które w niej znajdziemy, dotyczy konkretnych sytuacji i ludzi i szaleństwem byłoby odnoszenie ich do kogokolwiek dzisiaj bez analizy kontekstu.

Przyjrzyjmy się jednemu z najczęściej cytowanych fragmentów w kontekście chrztu:

Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego.  (Dz 2:38)

Moment – może ktoś powiedzieć – przecież ten tekst wyraźnie jednak mówi „niech każdy z was ochrzci się” – czyż nie?

Mówi, ale komu? Każdemu z „was”! Owszem, tekst ten  nie wyklucza, iż nakaz ten odnosi się do każdego człowieka, ale też tego nie sugeruje!

Popatrzmy na taki przykład: Księga Wyjścia 32:37 mówi „Tak mówi Pan, Bóg Izraela: Każdy z was niech przypasze miecz do boku.”. Czy jesteśmy temu posłuszni? Nie, bo każdy natychmiast rozumie, że to relacja z konkretnego wydarzenia i nie ma to nic wspólnego z nami. A drugi rodział Dziejów Apostolskich? Duch Święty zstępuje na ludzi. Mówią innymi językami. Piotr wygłasza płomienne kazanie. I do kogo to kazanie? Kieruje je do „mężów Judejczyków i mieszkańców Jerozolimy” (Dz 2:14). Do Żydów.

swiecznik zydowski

Zapamiętaj ten fakt – do Żydów!

Jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy werset ten (Dz 2:38) możemy odnosić do siebie, proszę rozważyć następujące uwagi:

  • Kończy się on słowami „a weźmiecie w darze Ducha Świętego”. Czy protestanci wierzą, iż w momencie chrztu wodnego otrzymują Ducha Świętego? Nie.
  • Chrzest ten jest ” na odpuszczenie grzechów waszych ” – czy protestanci wierzą, iż chrzest odpuszcza grzechy? Nie.
  • A fakt, iż chrzest ten jest „w imię Jezusa Chrystusa”, a zdecydowana większość protestantów chrzci używając formuły trynitarnej („w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego), to już… drobny szczegół.

Mamy do wyboru: albo zupełnie zignorować połowę tego wersetu (jak robi to niemal całe współczesne chrześcijaństwo) albo… uznać, iż fragment nie ma nic wspólnego z chrztem dzisiaj praktykowanym. Zwłaszcza tym praktykowanym przez protestantów. Jedynie bardziej tradycyjne – głównie katolickie – Kościoły – mogą go użyć do argumentacji swojej teologii. Ale na pewno nie baptyści, zielonoświątkowcy, i w ogóle niemal wszyscy protestanci ewangeliczni.

Czym zatem jest w  Biblii chrzest?

Prawda w tym wypadku jest zupełnie prosta, tylko na ogół nieznana i nierozumiana.

Zacznijmy może jednak od podstaw.

Co oznacza wyraz „chrzcić” w Biblii?

Oryginalne greckie słowo –  βαπτίζω  – baptizo – ma, owszem, podstawowe znaczenie jako „zanurzać”, ale używanie tego faktu jako argumentu, iż chrzest musi odbywać się przez zupełne zanurzenie jest nieuzasadnione. Podobnie jak w języku polskim czasownik ten może być używany w rozmaitych znaczeniach, dosłownych lub przenośnych.

Jeżeli zobaczysz zdanie „zanurzyła się w płynącej z głośników muzyce”, czy myślisz o kimś odbywajacym chrzest wodny? Nie. Z jakiegoś jednak dziwnego powodu większość chrześcijan widzi chrzest wodny wszędzie tam, gdzie w Biblii ów czasownik baptizo, zanurzać, występuje.

Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. (Mt 3:11)

Dosłownie brzmiałoby to „ja was zanurzam w wodzie dla nawrócenia (…) On was zanurzać będzie w Duchu Świętym i ogniu”. Zatem nie wszędzie tam, gdzie występuje omawiany czasownik, Biblia mówi chrzcie w wodzie.Są też inne rodzaje chrztu.

Popatrzmy teraz na ten werset:

Jezus im odparł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?  (Mk 10:38)

Tutaj bez cienia wątpliwości słowa chrzest/ochrzczony nie mają nic wspólnego z wodą!

Geneza chrztu

Panuje dość powszechne przekonanie, iż chrzest został wprowadzony przez Jana Chrziciela. To nie jest prawda. Zauważmy, iż gdy Jan rozpoczął swoją misję, nikt się nie pytał, po co on chrzcił ani co oznaczał chrzest. Pytano się go tylko, dlaczego chrzci, z czyjego upoważnienia (J1:25). Nikt się nie dziwił, czym chrzest jest, gdyż ta idea znana była już od dawna.

Popatrzmy na fragment Listu do Hebrajczyków:

 Są to tylko przepisy tyczące się ciała, nałożone do czasu naprawy, a /polegają/ jedynie na pokarmach, napojach i różnych obmyciach. (Hbr 9:10)

Autor pisze tu o przepisach Zakonu – Starego Testamentu, Starego Przymierza, i pisze o obmyciach. „Obmycia” zaś to w oryginale –  βαπτισμοῖς –  wyraz niemal identyczny z chrztem w liczbie mnogiej. Pierwszą wzmiankę o takim rytualnym użyciu wody znajdujemy w Księdze Wyjścia (2 Mojżeszowej):

Tak też powiedział Pan do Mojżesza: Uczynisz kadź z brązu, z podstawą również z brązu, do obmyć, i umieścisz ją między przybytkiem a ołtarzem, i nalejesz do niej wody. Aaron i jego synowie będą w niej obmywać ręce i nogi. (Wyjścia 30:17-19)

Różne wzmianki o obmyciach pojawiają się też w innych częściach Starego Testamentu (Kapłańska 15:13, Liczb 8:7), jednak konkretne przepisy formułujące znany dzisiaj chrzest znajdujemy dopiero w czasach międzytestamentalnych. W żydowskiej księdze religijnej Misznie znajduje się rozdział Mikwaot z opisem mykw.

mykwa

Mykwa

Mykwy to odpowiednik dzisiejszych protestanckich baptysteriów (chrzcielnic) i używa się ich zarówno do rytualnych obmyć z nieczystości, jak i do przyjmowania neofitów w poczet wyznawców judaizmu.Dzisiaj używane są głównie przez ortodoksyjnych żydów. Chasydzi przykładowo mają obowiązek skorzystania z nich codziennie przed modlitwą.

Nie ma 100% pewnego źródła podającego kiedy rozpoczęto praktykę chrztu prozelickiego, tzn. chrztu ludzi pragnących przystapić do narodu Izraela, ale „zwoje z Qumran” wskazują, iż praktykowali go Eseńczycy od II wieku pne i że był bardzo popularny w czasie, kiedy swoją działalność rozpoczął Jan Chrzciciel, także wszyscy w okolicy Jerozolimy już ten chrzest znali. Dziwne dla ludu mogło być jedynie to, iż Jan chrzcił Żydów, gdyż oni – we własnym mniemaniu – tego symbolu obmycia nie potrzebowali.

Kazania Jana Chrzciciela były oszałamiająco skuteczne.

Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając /przy tym/ swe grzechy. (Mk 1:5)

Co ciekawe, nawet jeśli przyjmiemy iż „wszyscy” i „cała kraina” w powyższym wersie oznacza, dajmy na to, połowę populacji, mielibyśmy wciąż do czynienia co najmniej ze stu tysiącami ludzi. Jeśli wyobrażamy sobie, iż ludzie klękali przy Janie, odbywali spowiedź i Jan zanurzał ich w wodzie – Jan pewnie do dzisiaj musiałby pełnić tę misję 🙂 Najprawdopodobniej chrzcił obryzgując wodą całe grupy ludzi a „wyznawanie grzechów” mogło być formą spowiedzi powszechnej, niekoniecznie nawet ktokolwiek otwierał przy tym usta. Samo przyjście na miejsce chrztu było wyznaniem grzechów.

W każdym razie odbiorcą tego chrztu byli wyłącznie Żydzi.

Oprócz Jana, w Ewangeliach również chrztu wodnego udzielają uczniowie Chrystusa (J 4:2), wciąż jednak jedynymi adresatami wszystkich działań są wyłącznie Żydzi.

Wróćmy jeszcze raz do 16. rozdziału Ewangelii Marka. Sekciarze lubią wyrywać z kontekstu, czyż nie? Nie bądźmy sekciarzami i popatrzmy na nieco szerszy kontekst:

 I rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;  węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. (Mk 16 15-18)

Kiedy głosisz innym Ewangelię, czy nosisz ze sobą truciznę, aby sprawdzić, czy ktoś naprawdę uwierzył? Albo przynajmniej grzechotnika w klatce? Bo „nowe języki” to nic trudnego, nawet hindusi nimi mówią (konia z rzędem jednak temu, kto taki język wiarygodnie przetłumaczy).

A ci odzyskają zdrowie” Dlaczego wciąż zatem hospicja wciąż funkcjonują, i codziennie umierają w nich ludzie, przecież według Mk 16:18 wszyscy wierzący mają dar uzdrawiania! Jak to jest? Czy Jezus się mylił? Czy Ewangelia Marka się myli?

A jeśli ani jedno ani drugie, to… o co chodzi?

Wyjątkowo – nie o pieniądze 🙂

Proszę o szczególną uwagę!

Ewangelie w ogromnej większości nie są częścią Nowego Testamentu.

A adrestami misji Jezusa Chrystusa, którą częścią było Królestwo Niebios i chrzest, byli wyłącznie Żydzi.

Brzmi heretycko? No i fajnie 🙂 Nie przejmuj się tym, jak to brzmi. Popatrz, co znajdziesz w Biblii na poparcie lub obalenie tych twierdzeń. Jeśli uznasz, że Biblia głosi coś innego, po prostu je odrzucisz.

Oto, co ja widzę w Biblii:

Przymierza, generalnie, zawierane były między Bogiem a Izraelem:

Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice.  (Rz 9:3)

A co z ostatnim przymierzem, zwanym „Nowym”, o którym wspomina Biblia?

 Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej (1 Kor 11:25b)

I teraz proszę o szczególną uwagę.

Do niedawna byłem przekonany, iż Stare Przymierze, czyli Stary Testament („testamentum” to po łacinie przymierze) zawarte było z Izraelem, a Nowy – z całym światem.

Niestety, byłem w błędzie (nie wiem jak to w ogóle możliwe, ha ha ha 🙂 ). Zupełnie ignorowałem nadzwyczaj jasne fragmenty, w których Nowe Przymierze pojawia się po raz pierwszy.  A jest to Księga Jeremiasza. Łatwe do zapamiętania namiary na tekst, 31:31 –

Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana – kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze. (Jer 31:31)

Z kim Bóg zawiera przymierze? Z domem Izraela i Judy! Z Żydami!

W dalszej części 31. rozdziału Jeremiasza znajdują się też następujące, dobrze znane, słowa:

Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. (Jer 31:33b)

Czy chodzi tu o chrześcijan? O jakich prawach pisał Jeremiasz? Pisał o zakonie Mojżesza, bo tylko do niego odnosi się termin „prawo” w całej Biblii.

Czy chrześcijanie mają w sercu wypisane obrzezanie, system ofiarniczy i pozostałe przepisy (w sumie 613) Prawa?

Nie. To tylko jeden z dowodów na to, że Nowe Przymierze nie zostało nigdy nie miało być zawarte z poganami.

Czy nam się to podoba, czy nie, Biblia to historia zbawienia Ludu Bożego, którym jest Izrael. Dopiero wizja Piotra (Dz 10) jest pierwszym wyraźnym sygnałem, iż Ludem Bożym są również poganie – nie-Żydzi – do których wkrótce zostanie posłany szczególny apostoł – Paweł.

Co mówi na to sam Jezus?

(mówi Jezus:) Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. (Mt 15:24)

Nie zdziwiłbym się, jeśli czytasz ten tekst pierwszy raz. Współczesna religia lubi go omijać, nie za bardzo wie, jak go wyjaśniać. Nie sposób jednak odczytać go inaczej, niż dosłownie. Jezus przyszedł do Żydów, mieszkał wśród nich i to, co mówił, mówił do Żydów. Znajdziemy w Biblii kilka przykłady sytuacji, kiedy to rozmawiał z przedstawicielami innych narodów, i jest to tak nadzwyczajne, iż za każdym razem narodowść rozmówcy jest dokładnie opisana.

Popatrzmy też na nakaz, który daje przy innej okazji swoim uczniom:

Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (Mt 10:5-7)

„Inne owce” z J 10:16 nie odnosi się wcale do pogan – pamiętajmy, iż Żydzi to nie tylko dom Izraela, ale i dom Judy, i to do Judy odnosi się to wyrażenie. Poganie nigdzie w Biblii nie nazywani byli owcami.

Większa część Ewangelii zatem opisuje historię misji, którą Syn Boży, Jezus Chrystus, skierował do domu Izraela. Nie oznacza to oczywiście, że my – nie Żydzi – powinniśmy usunąć tę część z Biblii jako nieużyteczną – musimy po prostu pamiętać, iż wiele rzeczy, które mówił Jezus, do nas się nie odnoszą. Analogicznie, jak nie odnosi się do nas 613 przykazań, które Bóg przekazał Mojżeszowi.
mojzesz
Popatrzmy jeszcze na kolorowo zaznaczone słowa z wyżej cytowanego Mt 10:5-7 – bliskie jest… co to znaczy „bliskie”? Większość ludzi widzi w „królestwie niebieskim” zapowiedź końca świata – totalnego zniszczenie grzechu i szatana i wspólnego życia wszystkich zbawionych z Bogiem. Minęło jednak 2000 lat i nic takiego się nie stało – a wyraz tłumaczony jako „bliskie” jest używany tylko do czegoś co ma się wydarzyć w najbliższej przyszłości. Ten sam termin jest użyty i w tym tekście:

Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. (Mt 26:45)

Nadeszła godzina” i „bliskie”, choć tłumaczone w tak odmienny sposób, to jedno i to samo słowo w greckim oryginale! Nie może więc tu być mowy o żadnym „końcu świata”.

Koniec świata brzmi jednak świetnie, jeśli chcesz kogoś nastraszyć, i zmusić do częstszego chodzenia do kościoła, i do większych ofiar pieniężnych.

Czym zatem jest „królestwo niebios”?

Po pierwsze, wyraz „niebios” jest bardzo chybionym tłumaczeniem.  Greckie wyrażenie „ouranos” występuje wyłącznie w Ewangelii Mateusza, w równoległych tekstach Ewangelii Marka i Łukasza znajdziemy wyrażenie „Królestwo Boże” lub „Boga”. Mało znanym faktem jest bowiem to, że pobożni Żydzi nie tylko unikali wymawiania imienia Bożego (Jahwe), ale nawet czasem zastępowali same słowo „Bóg” innymi słowami, w tym i „niebiosa”, natomiast Ewangelia Mateusza skierowana jest właśnie do nich. Kiedy słyszymy „Królestwo Niebios” wydaje nam się, że chodzi o królestwo w „Niebie”, tymczasem chodzi o Królestwo Boga. Królestwo to – przepraszam rozczarowanych – obiecane było wyłącznie Izraelowi. Nigdzie w Biblii nie znajdziemy żadnej wzmianki o obecności pogan w Królestwie Bożym.
Jest to niewątpliwie temat na co najmniej bardzo obszerny artykuł – na razie ograniczę się do przekazania swoich wniosków – jeśli będzie taka potrzeba, ujmę ten temat osobno. W wielkim zatem skrócie – zauważmy ciekawą rzecz: Królestwo Boże oferowane było Izraelowi trzykrotnie, i za każdym razem miało to związek z chrztem w wodzie.

1. Jan Chrzciciel

jan chrzciciel

W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa:  Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie.  (…) Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy. (fragmenty Mt 3:1-6)

I jak zareagował Izrael?

Na polecenie ówczesnego króla (dokładniej – tetrarchy) żydowskiego Heroda Antypasa, został zamordowany.

2. Jezus Chrystus

jezus

A kiedy Pan dowiedział się, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus pozyskuje sobie więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan – chociaż w rzeczywistości sam Jezus nie chrzcił, lecz Jego uczniowie (J 4:1-2)

I jak zaregował Izrael?

Za namową starszyzny żydowskiej, został zamordowany przez rzymskie wojsko.

3. Apostołowie

szczepan

Mowa Piotra tuż po „Dniu Pięćdziesiątnicy”:

Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. (Dz 2:38)

I jak zareagował Izrael?

Począwszy od ukamienowania Szczepana, prześladował wszystkich apostołów.

Trzykrotnie skierowano zaproszenie do Izraela, i trzykrotnie zostało odrzucone.

I wtedy… pojawia się ktoś, kto jest zapewne ostatnią osobą na kuli ziemskiej, którą moglibyśmy podejrzewać o spełnianie woli Bożej – Szaweł (Saul), gorliwy Żyd, prześladujący uczniów Chrystusa na wszelkie możliwe sposoby, nie wyłączając morderstw. (Dz 7-8).

W Dz 9 dzieje się rzecz niesamowita. Szaweł spotyka samego Chrystusa i doznaje takiej przemiany, że wkrótce zamiast niesienia śmierci, zaczyna nieść miłość.

A temat chrztu w wodzie… przestaje istnieć.

I nie sądzę, aby dzisiaj powinien istnieć w ogóle.

Zgadzam się, że moja teza może brzmieć rewolucyjnie. Wspominałem już we wstępie – chrześcijanie kłócą się w jakim wieku i w jaki sposób chrzcić, ale wszystkie jednak ważniejsze denominacje nie mają wątpliwości co do tego, że trzeba chrzić. A ja spytam – gdzie Biblia nakazuje mi chrzest? We wszystkich miejscach, gdzie mowa jest o chrzcie w wodzie, mogę wykazać, że chrzczeni byli wyłącznie Żydzi lub prozelici przyłączający się do Izraela.

A co, ktoś powie, zrobimy z faktem, iż sam Apostoł Paweł chrzcił?

Owszem, ochrzcił kilka osób (1 Kor 1:16), ale kilka słów dalej stwierdza, iż Chrystus go nie posłał, by chrzcić (1 Kor 1:17), a nie może to oznaczać po prostu tego, że Paweł zlecał nie chrzcił osobiście, tylko zlecał to innym (bo co, sam miał reumatyzm?). To oznacza, iż chrzest nie był częścią przesłania Pawła.

Teraz jeszcze raz proszę o szczególną uwagę – czasami pojedyncze słowa mają wielkie znaczenie, i tak jest tutaj. Mówiąc „chrzcił” Paweł nie mówił o czynności zanurzania w wodzie. Pisząc „nie posłał mnie Chrystus, bym chrzcił, ale bym głosił Ewangelię” Paweł przeciwstawia chrzest Ewangelii! A pisząc „chrzest”  odnosi się oczywiście nie do samego chrztu, lecz wcześniejszej wersji Ewangelii – Ewangelię Królestwa Bożego, której elementem jest chrzest w wodzie dla odpuszczenia grzechów, Ewangelii Łaski, która sam głosi. Pierwsza skierowana była wyłącznie dla Żydów, druga – dla całego świata. Zachęcam tutaj do przeczytania artykułu „Ile jest Ewangelii„.

Dlaczego jednak Paweł kogokolwiek ochrzcił? Zapewne z tego samego powodu, dla którego… obrzezał Tymoteusza! (Dz 16:3b) Biedny Tymoteusz! Aby nie gorszyć religijnych Żydów! Czy dzisiejsi chrześcijanie mają się obrzezać, tylko dlatego, iż apostoł Paweł kogoś obrzezał?

Począwszy od patriarchów, kontynuując przez królów, proroków, kończąc na uczniach i apostołach – przynajmniej na początku ich działalności – wszyscy głosili swoje przesłania z elementami ceremonii. Ludzie tego chcieli. O wiele łatwiej zrozumieć coś, co się widzi. O wiele łatwiej jest być uczestnikiem czegoś, w czym się bierze fizyczny udział. Ale nie to było celem Bożym. Co naprawdę ciekawe, rozumienie tego, iż dopiero Paweł zaczął głosić Ewangelię wolności, w której nie istnieją żadne ceremonie i gdzie przykazania nie są już wymaganiem do czegokolwiek, rzuca nowe światło na mnóstwo fragmentów Nowego Testamentu, które brzmią bardzo legalistycznie.

  • Ojciec nam nie przebaczy, jeśli my nie przebaczymy ludziom (Mt 6:15)?
  • Tylko ten wejdzie do Królestwa, kto spełnia wolę Boga (Mt 7:21)?
  • Jeśli się nie nawrócimy, wszyscy tragicznie zginiemy (Łk 1:5)?
  • Wielu będzie chciało być zbawionymi, ale nie będą (Łk 13:24)?

Nie, te groźby nas nie dotyczą. Nie stoimy przed tymi wydarzeniami historycznymi, co wtedy Izrael, i nikt nie oferuje nam królowania w Jerozolimie.

No a co zrobić z faktem, że blisko 100% chrześcijan – czyli 30% populacji świata – wierzy, iż chrzest jest doktryną chrześcijańską?

Cóż, onegdaj blisko 100% populacji świata wierzyło, iż Ziemia jest płaska.

plaska ziemia

Niesamowite trudności i sprzeciwy musiały towarzyszyć pierwszym ludziom, którzy twierdzili coś przeciwnego. Ale gdyby nie oni, i gdyby nie mnóstwo innych, którzy odważyli się porzucić wygodny brak samodzielnego myślenia, świat stałby w miejscu.

Bóg dzisiaj nie wymaga od ludzi ani chrztu, ani niczego innego, aby mogli doświadczyć od Niego miłości i przebaczenia. Chrystus wypełnił dla ludzi prawo – przykazania – i jeżeli cokolwiek jeszcze byłoby do zrobienia, On byłby to zrobił. Gdyby ten fakt stał się powszechnie znany, zniknęłyby instytucje religijne, których tak naprawdę jedynym celem jest zarabianie pieniędzy na wystraszonych piekłem ludziach.

Powodzenia w zmienianiu świata!

ostatnia edycja: 12 listopada 2018

Pewność Zbawienia

diabel-niebo-pieklo-aniol
Zbawić, zbawiony, zbawienie – te słowa są jednymi z najczęściej używanych przez chrześcijan. Tak często, że nikt nie kwestionuje, co one oznaczają. Przez wiele lat aktywnego uczestnictwa w wielu wspólnotach chrześcijańskich – zarówno katolickich jak i protestanckich – słyszałem mnóstwo pytań typu „kto może być zbawiony” albo „czy można utracić zbawienie”, podczas gdy nikt nie spytał „co to znaczy zbawiony?” lub „co to jest zbawienie?”.

Dlaczego???

Nikt nie pytał… ja też nie! Przez wiele lat przynależności do różnych grup chrześcijańskich, setek studiów biblijnych i rozmów, nigdy nie przyszło mi do głowy dociekać czym jest zbawienie. Chyba sądziłem, że to proste pytanie, i odpowiedź na nie zna każdy. Czy naprawdę?

A zadanie tego pytania mogło by zmienić moje życie wiele lat temu.

 Co to jest zbawienie?

Odpowiedź religii – zbawienie to ułaskawienie od pójścia na wieczne męki do piekła.

happy_devil

A ja spytam – czy Biblia gdziekolwiek mówi coś takiego?

Czy ktokolwiek może mi pokazać jeden, jedyny werset, który to mówi?

 Nie.

W Biblii, wyraz tłumaczony jako „zbawienie” to grecki wyraz soteria) lub hebrajski jeszua (brzmi znajomo?). Czasownik „zbawić” z kolei to grecki wyraz sozo lub hebrajski jasza. W sumie słowa te występują w Biblii około 500 razy – jeszua/jasza w Starym Testamencie 300 razy i soteria/sozo 200 razy w Nowym.

Mają wiele sporadycznie używanych znaczeń (wyrazy w greckim i – zwłaszcza – w hebrajskim – mają zazwyczaj mnóstwo znaczeń), ale wszystkie słowniki są zgodne, że w przygniatającej większości przypadków, powinno się je tłumaczyć bądź to „ratować” lub „uzdrawiać„.

Tak! Uzdrowienie nie jest w Biblii prawie wcale używane w „uduchowiony” sposób i tam, gdzie się pojawia, w kontekście jest najczęściej konkretna choroba.

jesus_healing

Poniżej na czerwono zaznaczam wyrażenia, które tłumaczone są z tych samych greckich słów, które gdzie indziej są tłumaczone jako „zbawić/zbawiony”.

 Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa (sothesomai – będę uzdrowiona) – . Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła (sezoken – uzdrowiła). (Mt 9:21-22)

 

Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała (sothe – była uzdrowiona) i żyła. (Mk 5:23)

 

On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła (sezoken – uzdrowiła), idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości! (Mk 5:34)

 

A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie (esozonto – byli uzdrawiani). (Mk 6:56b)

 

A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem (sozei – uzdrowi) i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone. (Jk 5:15)

Będąc konsekwentnym w tłumaczeniu, należałoby powyższe wyrażenia przetłumaczyć odpowiednio: będę zbawiona, została zbawiona, bądź zbawiona, zostali zbawieni i zbawi.

Zwróćmy uwagę na „poetycką wyobraźnię” tłumaczy. Ktoś, kto czyta Biblię wyłącznie po polsku, nie ma szans na zapoznanie się z faktem, iż owe „ocaleć”, „być zdrowym” lub „być ratunkiem” to tak naprawdę to samo słowo, które tłumaczy się gdzie indziej jako „zbawić”.

Tam, gdzie kontekst jasno wskazuje na to, że miało miejsce uzdrowienie z choroby, oczywistym jest, że dany fragment nie ma nic wspólnego z „piekłem”. W ogóle nie dotyczy on życia pozagrobowego.

W Starym Testamencie również nie ma mowy o zbawieniu od wiecznych mąk w piekle, jako że – temat życia pozagrobowego prawie nie istnieje w Starym Testamencie.  Bóg dał ludziom przykazania i obiecał, że jak ich będą przestrzegali, będzie im się wiodło na ziemi, będą mieli długie, dostatnie i bezpieczne życie; w przeciwnym wypadku spadać będą na nich różne nieszczęścia, włączając śmierć z ręki wrogów lub od chorób. Ale ani słowa o tym, co ich czeka po śmierci.

Zbawienie = ratunek

Zróbmy eksperyment – zapytajmy 10 ludzi, czym jest ratunek. Lub poprośmy, aby podali przykład ratunku. Wątpię, czy wypowiedzi chociażby dwojga z nich się pokryją. Ratunek to pojęcie bardzo ogólne. Można ratować od głodu, od choroby, od wypadku samochodowego. Sąsiad może nas poratować od braku cukru w domu a zdolny specjalista od reklamy może uratować firmę przed bankructwem.

Słowo „ratunek” jest w naszym języku bardzo wieloznaczne i bez dokładnego kontekstu nie mamy szans na zorientowanie się, o jaki rodzaj ratunku chodzi.

rescue_wheel
„KOŁO ZBAWIENIA” ? 🙂

W językach biblijnych jest podobnie. W Biblii jednak – niestety dla nas – dość rzadko kontekst tego wyrazu umieszczony jest w tym samym zdaniu. Bez dokładnej analizy kontekstu nic nie zrozumiemy, podobnie jak niewiele zrozumiemy, gdy zobaczymy w gazecie tytuł „Uratowano pana Zdenka” bez przejrzenia jego treści.

Oto pięć pierwszych wystąpień wyrazu „jeszua” (zbawienie) w Biblii (jego tłumaczenie zaznaczę na czerwono):

Zbawienia twego oczekuję, Panie. (Rdz 49:18)

 

Na to rzekł Mojżesz do ludu: Nie bójcie się, wytrwajcie, a zobaczycie pomoc Pana, której udzieli wam dzisiaj!

Egipcjan, których dzisiaj oglądacie, nie będziecie już nigdy oglądali.(Wj 14:13)

 

Pan jest mocą i pieśnią moją, i stał się zbawieniem moim. On Bogiem moim, przeto go uwielbiam; On Bogiem ojca mojego, przeto go wysławiam. (Wj 15:2)

 

Utył Jeszurun i wierzga -Utyłeś, stłuściałeś, zgrubiałeś – I porzucił Boga, który go stworzył, Znieważył skałę zbawienia swojego. (Pwt 32:15)

 

I modliła się Anna i rzekła:Weseli się serce moje w Panu,Wywyższony jest róg mój w Panu, Szeroko rozwarte są usta moje nad wrogami mymi, Gdyż raduję się ze zbawienia twego. (1 Sm 2:1)

(Tym razem użyłem tłumaczenia Biblii Warszawskiej, ale zachęcam do sprawdzenia, jak to brzmi w najpopularniejszej w Polsce Biblii Tysiąclecia – ona o wiele rzadziej używa terminu „zbawienie”).

Zapraszam do użycia komputera lub do skorzystania z konkordancji biblijnej, aby się przekonać, że zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie wyrazy zbawienie i zbawić najczęściej nie precyzują w tym samym zdaniu, od czego owe zbawienie (ratunek) jest.

I tu jest właśnie szerokie pole do religijnych przekrętów!

Weźmy ostatni z wyżej cytowanych wersetów. Anna modli się słowami „raduję się ze zbawienia twego„.

Anna cieszy się, że nie pójdzie do piekła?

A kontekst jest taki: Anna uprzednio cierpiała, gdyż nie miała syna. W odpowiedzi na jej modlitwy Bóg dał jej syna, i Anna była wdzięczna za tę pomoc – wyraz zbawienie oznacza w tym kontekście właśnie pomoc.

Podkreślę ponownie – Stary Testament nie zajmuje się życiem pozagrobowym. O życiu „po śmierci” wspomina w niezbyt jasnym zdaniu Hiob, jest kilka pełnych metafor odniesień z Psalmów i kilka innych zdań.. na tyle mało, by można stwierdzić poza wszelką wątpliwość. że Biblia Starego Testamentu skupiała się wyłącznie na życiu doczesnym.

(W Nowy Testamencie tak naprawdę jest tak samo, lecz tam jest to zdecydowanie mniej oczywiste, zwłaszcza dla kogoś, kto miał lekko wyprany przez religię mózg)

Kiedy popatrzymy na więcej przykładów ze Starego Testamentu okaże się, że zbawienie najczęściej oznacza tam ratunek przed śmiercią – bardzo często w kontekście bitew i wojen, przykładowo:

Nie waszą rzeczą będzie tam walczyć, ustawcie się tylko i stójcie, i oglądajcie ratunek Pana, o Judo i Jeruzalemie! Nie bójcie się i nie lękajcie! Jutro wyjdźcie przed nich, a Pan będzie z wami! (2 Krn 20:17)

 

A co w przypadku Nowego Testamentu?

Tym razem poszukam nie rzeczownika, a czasownika – będzie to „sozo” (zbawić). Oto pięć jego pierwszych wystąpień w Nowym Testamencie:

Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów . (Mt 1:21)

 

Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: Panie, ratuj, giniemy! (Mt 8:25)

 

Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. (Mt 9:21)

 

Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10:22)

 

Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! (Mt 14:30).

Dla dokładności nadmienię, że pominąłem wers Mt 9:22 – jako że zawiera to samo słowo co użyte w wersecie go poprzedzającym.

Czy w każdym z wyżej wymienionych fragmentów jest mowa o zbawieniu od mąk w piekle?

Czy w… którymkolwiek?

Pierwszy z wymienionych fragmentów (Mt 1:21) w ogóle nie podaje definicji, co oznacza „zbawić od grzechów”, jednak droga od „zbawienia od grzechów” do „zbawienia od piekła” jest długa, kręta, i… zmyślona przez religię.

Drugi fragment (Mt 8:25) – mówi o zbawieniu – ratunku – od śmierci w morzu. To samo z fragmentem ostatnim (Mt 14:30)

Mt 9:21 – tu sozo oznacza uleczenie od choroby.

Mt 10:22 – w kontekście są prześladowania uczniów Chrystusa tu, na ziemi, a zbawienie oznacza uratowanie od śmierci. Odnosiło się to do konkretnego czasu i do nas w ogóle nie ma zastosowania, choć wiele denominacji wyrwało ten werset z kontekstu i naucza, że jeśli się odstąpi od wiary przed śmiercią, pójdzie się do piekła… i tym podobne bzdety.

Ponownie zachęcam – weź do ręki konkordancję i prześledź więcej przykładów wystąpienia słów sozo i soteria w Nowym Testamencie! Jeśli czas ci pozwoli – znajdź wszystkie! Jeżeli zapomnisz o tym, co na temat danego fragmentu mówi teologia, i przeczytasz kilka akapitów przed i po nim, przekonasz się, że wyraz „zbawienie” nigdzie nie występuje w kontekście losu człowieka po śmierci! Terminy te nigdy nie stoją w kontekście życia wiecznego z Bogiem, piekła, nieba, niemal zawsze natomiast odnoszą się ratunku od śmierci, choroby lub niedostatku. Nowy Testament zawiera też sporo proroczych ostrzeżeń przed pogromem Żydów przy zniszczeniu Jerozolimy w roku 70 (według  historyków zginęło wtedy ponad milion Żydów). Niewątpliwie o tym mówi Jezus w Mt 24.

Apostoł Paweł używa często pojęcia „zbawienia” w jeszcze innym znaczeniu, i podanie jego definicji wyłącznie na podstawie Biblii jest trudne, gdyż sam Paweł również jej nie podaje, choć często terminem zbawić/zbawienie się posługuje. Bez wątpienia jednak też nie jest to zbawienie od piekła… jako że wyrazu „piekło” brak w słowniku Pawła. Brak go również w słowniku któregokolwiek innego autora Biblii, choć tłumacze, oczywiście, mogą wykazywać się w tej kwestii fantazją.

Stawiam śmiałą tezę – jednak w 100% do udowodnienia – w większości miejsc, w których czytasz w Biblii o zbawieniu, dotyczy to tylko i wyłącznie losów człowieka na ziemi. Nie ma nic wspólnego z docelowym miejscem, gdzie udaje się jego duch po śmierci.

A może jeszcze śmielsza teza?

W powyższym paragrafie zastąp wyrażenie „w większości miejsc” wyrażeniem „we wszystkich miejscach”.

* * *

Co w tej chwili myślisz? Że to, co piszę, wygląda bardzo sekciarsko? Być może! Ważne chyba jest jednak tylko to, czy to jest prawda. czyż nie?

Pozwolę sobie na kilka osobistych akapitów.

Chciałbym móc zobaczyć swoją reakcję 10 lat temu, gdybym przeczytał ten artykuł. Bardzo możliwe, że po minucie lub dwóch przestałbym czytać.

Dlaczego?

Dlatego, że chociaż nic z tego, co tu piszę, nie brzmi (moim skromnym zdaniem) niewiarygodnie, jako że argumenty staram się przedstawiać jasno i opieram się na ogólnodostępnych i niekwestionowanych źródłach jak popularne słowniki i leksykony biblijne, to najstraszniejszą rzeczą w tym wszystkim jest to, że… stoi to w opozycji do niemal całego współczesnego chrześcijaństwa. A w umysłach chrześcijan (w tym i w moim przez wiele lat) negacja chrześcijaństwa jest tożsame z negacją samego Boga.

Kościoły takie jak rzymskokatolicki, prawosławny, ewangelicko-augsburski czy zielonoświątkowy różnią się między sobą w wielu istotnych kwestiach diametralnie, niemniej w jednym temacie mają identyczną opinię – pod pojęciem zbawienia rozumieją głównie życie wieczne po śmierci i ratunek od piekła. Akceptując to, co tutaj piszę, wyłączasz się zatem nie tylko z głównego nurtu chrześcijaństwa, ale niemal z całego chrześcijaństwa. A ty wygląda na sekciarstwo.

Ja, jak większość Polaków, wychowałem się w typowej rodzinie katolickiej. Wierzyłem w sakramenty. Do bierzmowania podszedłem świadomie i z wiarą. Jeszcze jako nastolatek modliłem się różańcem. Później zaś stopniowo moje poglądy zaczęły ewoluować i nagle ilość osób, z którymi pod względem doktrynalnym mogłem się identyfikować, zaczęła maleć. Wiele razy byłem w sytuacjach, gdy czułem się zupełnie odizolowany i bardzo poważnie kwestionowałem własne zdrowie psychiczne. Czyż nie szaleństwem bowiem można nazwać uważanie, że ma się rację, podczas gdy stoi się w opozycji do… całej rodziny… wszystkich znajomych… 2000-letniej tradycji Kościoła… całej chrześcijańskiej Polski… albo i świata?? Tak się bowiem składa że przez pierwsze 20 lat życia nie znałem nawet nikogo, kto nie byłby katolikiem. Było to przed erą Internetu, przynajmniej w Polsce.

Kwestionowanie własnej normalności nigdy mnie nie opuściło, tak na wszelki wypadek, i wciąż myślę, że spełniam warunki bycia „normalnym człowiekiem”. Zdałem na prawo jazdy. Skończyłem studia. Nie karany. Mam obywatelstwo dwóch krajów. Rodzinę. Stałą pracę od wielu lat. Może po prostu jestem zdrowo walnięty tylko w kwestii religii? 🙂

Swoje przekonania analizowałem wielokrotnie, bo wcalę nie czerpię jakiejś dzikiej radości z wierzeń odmiennych od blisko 100% chrześcijan. Bardzo bym chciał nie musieć kłócić się z całym światem. Chciałbym móc zgodzić się z teologią jakiejś większej denominacji. Gdzieś przynależeć. Jednak wszystkie znane mi Kościoły wierzą w coś – moim zdaniem – kompletnie sprzecznego z Biblią, i za każdym razem gdy proszę ludzi o dyskusję na argumenty, zamiast nich otrzymuję emocje podpierane tradycją. Tak, religia – obok kilku innych tematów – wywołuje ogromne emocje.

Anger

Dlaczego?

Myślę, że najważniejszą przyczyną jest lęk przed ostracyzmem. Większość praktykujących chrześcijan pozostaje całe życie w tym samym wyznaniu, w którym jest jego środowisko: rodzina, przyjaciele. Zmiana denominacji oznacza w najlepszym wypadku ochłodzenie relacji, w najgorszym – bycie wygnanym, wyklętym.

Kiedy ktoś zatem podważa czyjeś przekonania religijne, chwieje niemal całym jego światem. I powoduje lęk. I ten lęk powoduje agresję, i trudno rozmawiać spokojnie.

Kwestia piekła przykładowo: jako 20-latek raczej nie wątpiłem, że piekło istnieje. Logiczne wydawało mi się, że zło musi być jakoś ukarane. Wszyscy, których znałem, wierzyli w istnienie piekła. Tych, którzy nie wierzyli, nazywano sekciarzami. Wiedziałem sporo o różnych sektach, wiedziałem o „praniu mózgów”, i stąd łatwa była droga do stwierdzenia, że wszyscy, którzy nie wierzą w istnienie piekła, mają wyprane mózgi.

Z upływem lat coraz mniej idea wiecznych mąk wydawała mi się logiczna, ale nauczony też byłem, iż logiką nie mamy prawa oceniać wyroków Bożych.

Olśnienie przyszło, kiedy uświadomiłem sobie, iż Bóg jest miłością, i skoro nas stworzył na swój obraz, nasza miłość i Jego miłość idą tym samym torem. Bóg nieskończenie wybacza, i nam każe nieskończenie wybaczać. A miłość bliźniemu złego nie wyrządza (Rzymian 13:10).

 Bóg jest miłością, piekło – jej zaprzeczeniem.

No tak, ale co z Biblią?

Jeśli założymy, że piekło istnieje, bo… przecież musi istnieć… jasne, znajdziemy sporo w Biblii na jego temat. Jeśli tylko delikatnie nagniemy zasady interpretacji tekstowej, w Biblię można „wczytać” co się chce, czego dowodzi istnienie tysięcy różnych wyznań w chrześcijaństwie.

Jeżeli jednak przyjmiemy, iż piekło to naleciałość pochodząca z innych religii i nie mająca żadnego odzwierciedlenia w Biblii… nic w niej o piekle nie znajdziemy, i to założenie będzie można o wiele łatwiej udowodnić. Więcej o piekle piszę tutaj i tutaj. Być może, czytając ten tekst, również przychodzą ci do głowy przerażające myśli utraty przyjaciół lub nawet rodziny. Oczywiście, taka wizja może przerażać! Najczęściej jednak – i wiem to ze swojego doświadczenia – ci, którzy nas naprawdę kochają, po jakimś czasie przyzwyczają się do naszej „inności”. Relacje, które upadną tylko z powodu różnic doktrynalnych, nie są zaś warte podtrzymywania. Osobiście nigdy nie straciłem relacji z nikim z rodziny z powodu doktryn. Relacji nie-rodzinnych utraciłem oczywiście mnóstwo.

Co zaś zyskałem? Cudowną wolność. Słuchając się religii, ciąglę się bałem. Teraz Bóg jest ostatnią Osobą na świecie, której bym się bał!

Boga nie należy się bać, bo Bóg jest miłością.

Przerwałem główny temat artykułu, kiedy doszedłem do tematu zbawienia w Listach apostoła Pawła. Być może zrobiłem to celowo, gdyż nie chciałem się przyznać do niewiedzy? 🙂 Przyznaję bowiem, że nie rozumiem kilku fragmentów. I, jak na złość, Paweł prawie nigdy nie podaje wyjaśnienia, o zbawieniu od czego pisze. Często „zbawieni” używane w czasie przyszłym w Nowym Testamencie odnosi się do zniszczenia Jerozolimy i hekatomby Żydów z 70 AD, niemniej niektórych fragmentów raczej nie sposób do tego odnieść.

Bez wątpienia jednak niczym nieuzasadnione byłoby odnoszenie tych fragmentów do życia wiecznego.

 [kobieta] dostąpi zbawienia przez macierzyństwo, jeśli trwać będzie w wierze i w miłości, i w świątobliwości, i w skromności. (1 Tm 2:15)

Bezdzietne kobiety będą się smażyć w piekle? Albo te, które tak… nie do końca wytrwają w miłości, świątobliwości i skromności? Ani słowa o wierze, która podobno jest jedynym warunkiem zbawienia?

smiley with halo

Jest jeszcze kilka fragmentów, w których Paweł używa czasownika „zbawić” w czasie przeszłym dokonanym. O jakim zbawieniu Paweł wtedy pisze? Może po prostu o ratunku przed własnym potępiającym myśleniem, które podpowiadało ludziom albo, że są zbyt niegodni, by mieć jakikolwiek kontakt z Bogiem, albo że są tak święci, że kontaktu tego nie potrzebują?

Zachęcam do samodzielnych studiów i na tym temat ten zakończę. Celem tego artykułu nie jest dzielenie się tym, co wiem, ale zachęcenie czytelnika do ponownego zastanowienia się czy to, w co wierzy, jest prawdą. A temat tego artykułu – jak i całej witryny – to „pewność zbawienia”. Wiem, że większość chrześcijan zmaga się z pewnością zbawienia. A pozostali… tego nie przyznają 🙂 Widziałem po sobie, i po mnóstwie ludzi, których znałem i o których słyszałem, że typowe metody rozprawiania się z tymi zmaganiami – dyskusje, czytanie komentarzy do Biblii, studia – zupełnie nie działają. Świadomość tego, że istnieje piekło, w którym większość ludzkości będzie wiecznie się smażyć, jest tak sprzeczna z wszelkimi definicjami miłości czy dobroci, iż musimy się uciekać do zagłuszania głosu własnego rozumu, aby jakoś móc pogodzić Boga będącego miłością z tak bezsensowną karą.

Większość katolików, zwłaszcza tych „niedzielnych”, ma nadzieję na zbawienie „bo nie są tacy źli”. Jednak po pierwsze – co daje nam pewność, iż właściwie oceniamy ilość i jakość tego dobra i zła? Po drugie – nawet jeśli dzisiaj jesteśmy bardzo dobrzy, kto zagwarantuje nam, że tak samo będzie jutro? Za 10 lat?

pieklo_niebo

„Spowiedź oczyszcza z grzechów” – tak uczą, ale co ze mną będzie, jeśli nie zdążę dojść do konfesjonału przed śmiercią? Teologia katolicka mówi, że do piekła idzie się, jeśli umiera się bez spowiedzi po popełnieniu grzechu ciężkiego. Nie jest to wesoła perspektywa, jeśli uświadomi się, że grzechem ciężkim według owej teologii są nie tylko zabójstwa czy kradzieże ale również takie błahe „niegodziwości” jak wątpienie w jakąś prawdę wiary czy dobrowolne opuszczenie niedzielnej Mszy.

Większość protestantów natomiast utrzymuje, że będą zbawieni, bo „wierzą w Chrystusa”. Problem jednak w tym, że każdy inaczej definiuje wiarę. Czy wystarczy wierzyć, że Jezus istniał? Czy wiara w Jego śmierć na krzyżu ma istotne znaczenie? Czy trzeba też wierzyć, że Biblia jest Słowem Bożym?

A co, jeśli moja wiara jutro ustanie? Utracę zbawienie i pójdę do piekła? A co z Jakubem, który napisał, że wiara bez uczynków jest martwa? Czy martwa wiara też mnie zbawi? Ile dobrych uczynków potrzeba dziennie wykonać, aby wiara nie była martwa?

Widzimy, że zarówno katolicka, jak i protestancka wiara w bycie zbawionym ma więcej pytań, niż odpowiedzi. Można oczywiście udać, że się tych pytań nie widzi… niemniej takie udawanie przed samym sobą może doprowadzić do poważnych schorzeń psychicznych.

Można też – i TRZEBA – zadać sobie te pytania otwarcie, może najlepiej  je zapisać – i jeśli nie znajdziemy na nie logicznych odpowiedzi, to może coś z naszymi dogmatami jest… nie tak?

Szukajcie, a znajdziecie!

Nikt w Biblii nie stawia sobie pytania „czy jestem zbawiony”. Nikt nie boi się tego, co po śmierci. Jedyne teksty, które traktują o tym, co wtedy będzie, wyrażają oczekiwanie w radości, podekscytowaniu, bo choć tak niewiele szczegółów mamy na temat tego, co tam nas czeka, wiemy, iż będzie to coś niesamowicie dobrego, gdyż Bóg jest dobry, i Bóg jest miłością.

Bez wątpienia nie potrzebujesz zbawienia od potępienia w piekle, bo to mit. I nawet jeśli w Biblii istnieją fragmenty, w których bardzo trudno jednoznacznie określić, o jakiego rodzaju zbawienie chodzi, nie może być to dla nas powodem do lęku – czy, jeśli coś by nam zagrażało, Bóg nie natchnąłby autorów Biblii do pisania językiem zrozumiałym również w XXI wieku?

(tekst ostatnio edytowałem 29 maja 2020)

Darmowe zbawienie?

dar

Chlubą niemal każdego chrześcijanina jest wykazywanie, jak to chrześcijaństwo się od wszystkich innych religii różni. Sam kiedyś powtarzałem to do znudzenia!

Jedną z najczęściej przytaczanych cech wyróżniających chrześcijaństwo jest to, że w pozostałych religiach człowiek musi robić różne rzeczy dla Boga i w ten sposób osiągnąć zbawienie, a w chrześcijaństwie to Bóg robi wszystko i zbawienie jest darmowe. Nie trzeba ani w ogóle nie da się na nie zasłużyć.

HA HA HA!

HAHAHA!

To śmiech sarkastyczny. Mam nadzieję, że widać 🙂

Uwaga! Ten tekst nie będzie o zbawieniu jako takim. Nie będę pisał o tym, czym jest zbawienie, czy są jakieś rodzaje zbawienia czy nie; a jedynie o tym, jak w ujęciach różnych Kościołów wygląda fakt, iż zbawienie to jest darmowe.

KOŚCIOŁY TRADYCYJNE

W większości Kościołów tradycyjnych (rzymskokatolickich, prawosławnych i niewielkiej części protestanckich, głównie ewangelickich) naucza się mniej więcej tak – zbawienie jest darem od Boga, ale Bóg dał nam ludziom wiele „środków pomocniczych”. Niemowlę należy ochrzcić, później pierwsza komunia, bierzmowanie, jak najczęstsze przystępowanie do spowiedzi i komunii, a przed śmiercią najlepiej, jak załapiesz się na tzw. namaszczenie chorych (wbrew obiegowym opiniom, nie istnieje coś takiego jak „ostatnie namaszczenie”). Oprócz tego staraj się żyć dobrze, wybaczaj innym, bo inaczej Bóg ci może nie wybaczyć. Módl się regularnie! Kiedy zaś umrzesz, dobrze mieć na wszelki wypadek grono znajomych, którzy będą się modlić o twoje zbawienie. Zanim zaś umrzesz, powinieneś prosić o to zbawienie różnych zmarłych, co do których Kościół stwierdził, że są święci, i są też w stanie wysłuchać jednocześnie wszystkich modlących się do nich ludzi.

Kiedy to wszystko zrobisz, masz dość duże szanse na niebo, choć oczywiście pewności mieć nie możesz, bo zbawienie jest zależne od wyroku Bożego. Przy czym nie można, oczywiście, zapomnieć, że zbawienie to jest darem, i przejawem łaski Bożej.

I tak mniej więcej wierzy mnóstwo członków tradycyjnych Kościołów. Może nie większość, bo – zwłaszcza ostatnio, odkąd globalny przepływ informacji jest banalnie prosty – coraz mniej ludzi daje się ogłupiać, że prawda ich Kościoła to jedyna i najlepsza prawda na świecie. Niemniej miliony ludzi wciąż tak wierzą. I najsmutniejsze jest to, że mnóstwo z nich to ludzie szczerzy, chcący żyć dobrym życiem, lecz otumaniono ich i zastraszono wmawiając, iż religia jest głosem Boga. I zamiast Boga, którego chce się kochać i czcić mają obraz Boga, którego przede wszystkim trzeba się bać.

Dzisiaj jeszcze nie jest tak najgorzej… w dawniejszych czasach – zwłaszcza w okresie patrystycznym chrześcijaństwa (do XVII wieku) dość powszechny był pogląd, że tylko ekstremalna asceza jako tako da coś bliskiego gwarancji wstępu do nieba, i wielu ludzi się biczowało, głodziło lub torturowało na inne sposoby, byle by „dostąpić zbawienia”, jednocześnie głosząc miłosiernego i łaskawego Boga, który darmo oferuje zbawienie. Vide: Szymon Słupnik.

szymon slupnik

PROTESTANTYZM

Kościoły protestanckie mają co prawda o wiele mniej zasad, co te tradycyjne, co nie oznacza jednak, że zasady te są łatwiejsze. Ilość zasad lub ich prostota nie musi determinować ich trudności. Mogę komuś nakazać przeskoczyć wysokie drzewo, co jest prostym nakazem, ale nie do końca łatwym – delikatnie mówiąc – chyba, że się by było na jakiejś planecie kilkukrotnie mniejszej od Ziemi.

Zdecydowanie najbardziej szkodliwą i niszczącą dla ludzi jest doktryna zwana po angielsku „Lordship Salvation„. Nie spotkałem się z polską nazwą owej nauki, jednak – nawet bez szczególnej nazwy – mnóstwo chrześcijan w Polsce ją wyznaje. Lordship Salvation mniej więcej oznacza „Zbawienie tylko dla tych, co uznali Jezusa za Pana swojego życia” – czyli nie jest zbawiony ten, który nie odwróci się z całych sił od wszystkich swoich grzechów i nie uczyni Jezus Panem swego życia.

Rzecz można ująć bardzo krótko – Biblia nic o takiej doktrynie nie mówi. Apostoł Paweł pisał do Koryntian korzystających z usług prostytutek, upijających się na wspólnych spotkaniach (nabożeństwach, jak kto woli) i kłócących się o byle co, i nie straszył ich nigdzie, że najwyraźniej nie uczynili Jezusa Panem tych dziedzin, i że nie będą zbawieni!

Doktryna ta także urąga logice. Nie urągałaby tylko wtedy, gdyby ktoś był praktycznie bezgrzeszny. Jeżeli znasz kogoś, kto wyznaję doktrynę podobną do LS (Lordship Salvation), zauważ, czy jego życie cechuje radość? Czy ma pokój w sercu? Czy raczej nie ma pokoju w ogóle; ma za to zupełny brak poczucia bezpieczeństwa, przez co z zazdrości pała gniewem w stosunku do wszystkich, którzy wierzą w bardziej miłosiernego Boga, niż on?

Możesz wtedy z przekąsem takiej osobie napomknąć, że niepokój i kłótnie to grzech, a więc w tych dziedzinach najwyraźniej Jezusa Panem nie uznała, wobec tego powinna się zastanowić, czy jest zbawiona…

Pomyśl – osoby wyznające LS muszą być wiecznie niespokojne, gdyż wciąż zastanawiają się, czy jakiś problem w ich życiu nie pokaże, że nie są zbawieni. Wielu nigdy się do tego nie przyzna, mówiąc, że są absolutnie pewni, że Jezus ma kontrolę nad całym ich życiem. Sugeruję, by z takimi superświętymi nie rozmawiać, bo jeszcze przez samą swoją obecność zbrukasz ich swoją grzesznością…

smiley with halo

LS doprowadzi każdego do stanu pełnego zgorzknienia, totalnego skupienia się na uczynkach – i nieustannego porównywania się do innych, myśląc, czy nie są lepsi od nas; czy nasze braki przy ich wspaniałości nie pokazują, że to oni są zbawieni, a my nie.

Wiele Kościołów podchodzi do tego mniej radykalnie, mówiąc tylko, że dowodem (nie powodem) zbawienia jest przemienione życie. Problem w tym, że choć każdy ma swoją definicję przemienionego życia, Biblia jej… nie ma. Czy jeśli ktoś przestanie pić na umór, ale wciąż przeklina, ma przemienione życie? Czy ograniczenie codziennego cudzołóstwa do dwóch razy w miesiącu nie brzmi jak przemienione życie? Albo przejście z twardych narkotyków na miękkie?

Wiele wyznań chrześcijańskich wprowadziło jeszcze inne „warunki darmowego zbawienia”. Może to być chrzest, może to być posiadanie umiejętności „mówienia językami”, abstynencja od alkoholu lub innych używek… lista jest długa. Wszyscy trąbią przy tym o „darze zbawienia” – tymczasem takie zbawienie, zarówno w ujęciu katolickim jak i protestanckim, jest dla mnie takim samym „darem” jak wypłata, którą otrzymuję od swojego pracodawcy.

Zanim przejdę do najważniejszego „warunku darmowego zbawienia”, podsumuję to, co napisałem dotychczas.

Niemal wszystkie chrześcijańskie Kościoły głoszą całkowicie nielogiczną teologię „darmowego” zbawienia, na które trzeba naprawdę solidnie pracować, wciąż nie mając przy tym pewności, czy odniosło się w tym sukces! Mówienie o darmowym zbawieniu jest bezsensem, jeśli zbawienie to uwarunkowane jest czymkolwiek!

Jeżeli powiem „jeśli kiwniesz palcem, to dostaniesz milion złotych”, jakkolwiek by się to wydawało dziwne, milion złotych jednak nie będzie darmowy. Będzie zapłatą za kiwnięcie palcem. Nieproporocjonalnie wielką, ale zapłatą.

Jeśli zatem Kościoły chciałyby zachować spójność i logikę w swojej doktrynie, albo powinny przestać głosić darmowe zbawienie, albo wyeliminować warunki zbawienia.

Ale nie to jest w tym wszystkim najlepsze.

Jest jeszcze jeden warunek „darmowego” zbawienia.

WIARA.

I temu tematowi będę chciał kiedyś poświęcić osobny artykuł, jako że wyrazy „wiara” i „zbawienie” występują obok siebie w Biblii stosunkowo często, i nawet lekkie dotknięcie tematu w tym artykule byłoby jego spłyceniem.

Rozumu i logiki jednak i w wypadku tego zagadnienia nie wolno nam odłożyć na półkę. Nie można jednocześnie utrzymywać, że „jeśli się uwierzy, będzie się zbawionym” i nazywać zbawienia darmowym!

Ktoś może powiedzieć, że czepiam się szczegółów, czepiam się słówek… Czy to jest SZCZEGÓŁ, że w głównych doktrynach kościelnych brak jest logiki?

Oczywiście, Bóg często wybiera to, co głupie w oczach tego świata, jako mądre, ale nie o logikę tu chodzi! Żydzi oczekiwali Chrystusa, który pokona ich przeciwników, a ich samych uczyni ludem panującym. Czyż nie logicznym byłoby oczekiwać Chrystusa – supermena, z bronią i umiejętnościami do walki, który po prostu wytraciłby wszystkich nie chcących się podporządkować? Nie, to byłoby logiczne tylko, gdyby założenie „siła zwycięża” było prawdziwe. Ale to nie siła, a miłość zwycięża, i logika Żydów zawiodła, gdyż była oparta na fałszywych przesłankach. Prawdziwa logika, jak matematyka, jest niezmienna.

Istnieje również pogląd mówiący, że doktryny nie są łatwe do zrozumienia, gdyż zawierają element wiedzy ponadnaturalnej, i ludzki rozum i logika ich nie są w stanie pojąć. Lecz, jeżeli doktryny muszą być nielogiczne, to… po co w ogóle je formułować? Jeżeli logika nie jest kluczem do zrozumienia doktryn, co jest? Objawienie Ducha Świętego? Któż w takim razie sprawdzi, czy ktoś je naprawdę ma, czy nie?

Wcale nie przeczę temu, że objawienie Boże niezbędne jest do zrozumienia pewnych rzeczy, ale w żadnym momencie objawienie to nie może urągać logice, gdyż rozum nam nie tylko jest przez Boga dany, ale i jego użycie jest zachęcane w Biblii bardzo często.

Mnie też kiedyś wydawało się, iż zadawanie zbyt wielu pytań i kwestionowanie „prawd wiary” jest obrazą Boga. Dzisiaj wydaje mi się, iż gdyby Bóg się na nas obrażał (co nie sądzę, iż ma kiedykolwiek miejsce), obrażałby się nie za pytania – nawet te w stylu „czy Bóg naprawdę istnieje” – obrażałby się za bezkrytyczne przyjmowanie wierzeń od innych i nieużywanie rozumu, który nam dał.

Zastanów się – jeśli twój Kościół głosi darmowe zbawienie, a później dodaje do niego warunki, przeczy sam sobie. Jeżeli zaś czyni to w kluczowej przecież kwestii – zbawienia- to jaką masz gwarancję, że nie przeczy sobie również w wielu innych?

Nie, nie nawołuję do porzucenia swojego Kościoła, nie zakładam też swojego… Apeluję jedynie do używania swojego rozumu. Mądrzy tego świata używają błyskotliwie swojego rozumu w różnych dziedzinach, a na ogół wyłączają go zupełnie w kwestiach religii. Ty tak nie musisz. Oczywiście, wszyscy są omylni, i nie możesz liczyć na to, że znajdziesz wspólnotę doskonałą i bezbłędną, jednak warto zastanawiać się nad doktryną Twojego Kościoła! Zwłaszcza wtedy, jeśli nie daje ci ona pokoju w sercu.

Niech też pokój Chrystusowy włada w waszych sercach (Kolosan 3:15)

mother-love-her-baby

Ostatnia edycja – 23 lipca 2018.

Piekło (1/2) – czy to jest logiczne?

To mój pierwszy, ale niewątpliwie nie ostatni artykuł o niezwykle wdzięcznym temacie piekła.

Urodziłem się i przez pierwszych dwadzieścia kilka mieszkałem w Polsce i pamiętam, jakie na temat piekła krążą obiegowe opinie w tym ciekawym kraju. Ciekawym, gdyż choć większość ludzi (wtedy było to bodajże 95%) określało się katolikami, ponad połowa z nich również odrzuca kluczowe dla katolicyzmu dogmaty.

Ludzie niewierzący lub „słabo” wierzący katolicy na ogół mówią, że piekło to jest na ziemi, albo że nie potrafią sobie wyobrazić by Bóg, będący miłością, mógł skazywać ludzi na wieczne męczarnie.

Polscy katolicy bardziej religijni traktują z reguły piekło jako pewnik, a każdego, kto odrzucałby jego istnietnie, traktują na równi z najgorszymi sekciarzami. Przypomnę tu tylko najsłynniejszy cytat z bajki o Panu Twardowskim – „hulaj dusza, piekła nie ma!”. Już jako dziecko słyszałem go mnóstwo razy i zakodowały mi się w umyśle, iż negacja istnienia piekła to bardzo zła rzecz i nie powinienem niczego kwestionować.

Dzisiaj piekło niejako „jednoczy” różne Kościoły chrześcijańskie. Poszczególne odłamy katolików i protestantów róźnią się w mnóstwie szczegółów doktrynalnych, jednak – prawie jednogłośnie – zgadzają się co do idei piekła.

Kiedy przyjrzymy się natomiast szczegółom tych doktryn, choćby kwestiom takim jak „jak wygląda piekło” albo „jak tam nie trafić” – tu już każdy ma swój pomysł. Czytałem kiedyś książkę „Cztery sprawy ostateczne. Śmierć, sąd, piekło, niebo” Martina von Cochema. Tam jest ze wszelkimi szczegółami opisane jest dokładnie, jak wygłąda piekło… Diabły smażą delikwentów w siarce, wyzywając ich przy tym i bijąc czym popadnie, ale to dopiero początek – są bowiem bardzo pomysłowe w wymyślaniu różnych ciekawych tortur – pamiętam, że byłem w szoku, iż książka miała zgodę biskupa na druk (imprimatur), podczas gdy cała była taką kosmiczną bzdurą, że bajka o Czerwonym Kapturku wydaje się przy niej bardzo realistyczną opowieścią.

Pomimo sporej ilości różnic, istnieją też punkty piekielnej doktryny przy której panuje zgoda – zawsze lub prawie zawsze. Niemal wszystkie wyznania chrześcijańskie zgadzają się, że piekło to miejsce wiecznego oddalenia od Boga. Większość głosi też, że jest to miejsce dosłownego cierpienia w ogniu.

Każdy doświadczył przenikliwego bólu oparzenia. Myśl, że miałoby to objąć całe ciało, może przerazić, nawet jeśli miałoby to trwać pięć minut. Ale wieczność w takim stanie? Nogi się uginają. Ale o to Kościołom chodzi. Nic tak nie „zachęca” wiernych do chodzenia do kościoła i dawania na tacę, jak strach.

Te same Kościoły jednak, które czynią Boga twórca wiecznych mąk, jednocześnie głoszą Boga będącego usosobieniem najdoskonalszej miłości. Jak zatem miłosierny Bóg może torturować ludzi w nieskończoność w taki sposób?

Religia jest świetna w wymyślaniu niesamowicie „logicznych” odpowiedzi na pytania, na które… nie ma odpowiedzi. Oto kilka z najpopularniejszych:

1. Bóg jest wieczny, więc i kara musi być wieczna.

Ktoś kiedyś wymyślił te genialne zdanie, jednak nie znajdziemy nic takiego w Biblii. Spekulacje.

2. Grzech przeciwko nieskończonemu Bogu wymaga nieskończonej kary.

Argumentacja obalana w ten sam sposób, co w punkcie 1. To niczym nie poparta spekulacja. Tylko dlatego, że coś ładnie brzmi i że można to wyczytać w tysiącu książek, nie oznacza to, że staje się to automatycznie prawdą.

3. Bóg nikogo nie skazuje na piekło, ludzie sami tam chcą iść.

Nie spotkałem nikogo, kto by się celowo chciał oparzyć i cierpieć przez to godzinę. Mam uwierzyć, że ktoś chciałby cierpieć wieczność? Bzdura.

4. Bóg jest nieskończenie miłosierny, ale i nieskończenie sprawiedliwy.

Miłosierny… ale??? Psychologia mówi że nasz mózg wymazuje wszystko powiedziane przed ALE, bo mówimy ALE kiedy tak naprawdę chcemy powiedzieć coś zupełnie innego, niż to co mówimy przed ALE. Przywodzi mi to na myśl sytuację, gdy mąż mówi żonie – kocham cię, ale muszę odejść, zakochałem się w kimś innym. Co żonę w tym momencie obchodzi to „kocham cię:? Czy przez to się lepiej poczuję? Ja także dziękuje za takie miłosierdzie! Kiedy ktoś mówi ci coś miłego, a później mówi „ale”, możesz zapomnieć i nie traktować poważnie wszystkiego, co było powiedziane do tego momentu.

 Skoro Bóg jest miłosierny, oczekuję od Niego miłosierdzia!

Miłosierdzia oczekuje od nas przecież Bóg! Każe nam miłować nieprzyjaciół, wybaczać wszystkim bez końca…

 Czy Bóg wymaga od nas, byśmy byli lepsi od Niego samego?

Nie! W Ewagelii Mateusza, poczynając od 5:43, Jezus mówi, że czyniąc dobrze naszym wrogom upodabniamy się do Boga!

Gdyby mój syn ukradł mi pieniądze, a ja bym go zamknął w piwnicy i przywiązanego bił kilka dni, co myślicie, by się ze mną stało?

Poszedłbym za to do więzienia. I był napiętnowany przez społeczeństwo. Nasze wrodzone poczucie sprawiedliwości podpowiada nam, że sposób, w jaki ukarałem dziecko, byłby niewspółmierny do czynu, jakie popełniło.

W przypadku piekła mamy coś nieskończenie (dosłownie!) więcej nieproporcjonalnego. Religia usiłuje nas przekonać że ludzie, wbrew własnej woli urodzeni grzesznikami, mają iść na nieskończone męki choćby całe życie poświęcili pracy dla innych, tylko dlatego, że odrzucili Ewangelię? Ewangelię, na ogół zresztą fatalnie i w sposób nie zachęcający do niczego przedstawianą przez ludzi, którzy swym zachowaniem stanowią zaprzeczenie głoszonych wartości?

Sporo chrześcijan uważa również, że do piekła pójdą nie tylko ci, którzy świadomie Ewangelię odrzucili, ale również wszyscy ci, którzy jej nie przyjeli, włączając ludzi, którzy nigdy jej nie słyszeli, w  tym i… dzieci/niemowlęta? Co za kosmiczne bzdury!

Dalej idąc, większość chrześcijan wyznań tradycyjnych – jak katolicy lub ewangelicy – głoszą, że nawet niemowlę nie będzie zbawione bez chrztu.

Zawsze nasuwało mi się pytanie – Dlaczego nie chrzci się zaraz po urodzeniu, ale większość polskich rodziców czeka z chrztem wiele tygodni, jeśli nie miesięcy? Gdzie tu logika? I Kościół sam nie zachęca do natychmiastowych chrztów. Czyżby… sam nie wierzył w to, co głosi? Czy może… nie zależy mu tak do końca na zbawieniu jak największej ilości ludzi?

Tylko nieliczni wrzucają jednak dzieci do piekła; większość wierzy w doktrynę wieku odpowiedzialności, tzn. jeżeli dziecko było za małe, by mogło odróźnić dobro od zła i zostać świadomym chrześcijaninem od zła, to będzie ono zbawione w momencie śmierci. Jeżeli jednak swoją sytuację zrozumiało, i chwilę później umarło, pójdzie do piekła…

Logicznie rzecz ujmując, powinniśmy zatem… mordować nasze dzieci, zanim osiągną ten wiek! Pozwalając bowiem dziecku osiągnąć „wiek odpowiedzialności”, prawdpopodobnie trafią one do piekła (większość chrześcijan wierzy bowiem, że tylko niewielu będzie zbawionych) ! Będą zatem mogły kiedyś wykrzyczeć swemu ojcu z płomieni  „dlaczego mnie nie zabiłeś, gdy byłem mały? Teraz muszę cierpieć w nieskończoność!”

Oczywiście, z zabijaniem dzieci jest „drobny problem”, bo religia generalnie naucza wierzących , że do piekła trafia się również, jeśli kogoś się zamorduje. Co więc wolisz? Wiecznie cierpieć w ogniu po wsze czasy, czy by cierpiało twoje dziecko? Och, dziękujemy religii za bardzo spójny i logiczny przekaz!

Jeśli masz troje dzieci, rachunek wydaje się łatwiejszy.. Choć świadomość palenia się bez końca nie do końca do ciebie przemawia, nawet jeśli chodzi o twoje dzieci…

Co za myśli? Oczywiście, że dobry rodzic odda życie za swoje dzieci! Czy ty je w ogóle kochasz, jeśli przychodzi ci do głowy dać im smażyć się w wiecznym ogniu?

I co, obmyślasz w tej chwili morderstwo?

Czy nie masz ochoty krzyczeć: to jest chore?

Dobrze, dosyć tego „logicznego myślenia”.

Logika to poprawne działanie umysłu, danego nam przez Boga, ale każdy wie, że w pewnych okolicznościach ludzie, a nawet całe ich grupy, narody, za logikę zaczęły uznawać coś zupełnie nielogicznego. Krótko mówiąc – logika zawodzi. Chcemy jednak wierzyć, iż nauczanie Biblii jest spójne i logiczne. Poprawnie odczytywanej Biblii jednak… tu zaczynają się schody…

W następnym artykule opiszę niemal wszystko, co – zdaniem religii – Biblia mówi o piekle. Nie ma tego bowiem tak naprawdw dużo. Na razie wspomnę tylko o jednym bardzo ciekawym fakcie.

Czy wiesz, kto jest nazwany „Apostołem pogan”?

Czy wiesz, kto jest autorem dwóch trzecich ksiąg Nowego Testamentu?

Oczywiście, Paweł.

Jednak nigdzie, ani jednym słowem, Paweł nie wspomina o piekle, o wiecznych mękach, o ogniu nieugaszonym, w którym znajdą się wszyscy niechrześcijanie.

Więcej – Paweł nigdzie nie zachęcał czytelników, by koniecznie przekonywali swoich bliskich do zostania chrześcijanami, bo jak umrą bez tego, to…

Czy to nigdy cię nie zastanowiło?

Pamiętaj, większość adresatów Listów Nowego Testamentu nigdy nie widziało na oczy ani jednego fragmentu Biblii Nie można zatem argumentować, że Paweł nie musiał wspominać o piekle, bo wszyscy o nim już wiedzieli. Nie mieli konkordancji ani programów biblijnych, które w sekundę wyszukają wszystkie wystąpienia słowa „piekło” w calej Biblii. Większość adresatów Listu do Rzymian nigdy nie widziało żadnego innego fragmentu dzisiejszej Biblii prócz owego Listu (mało kto wie, ale autorzy Nowego Testamentu nigdzie nie zachęcali do czytania Starego) i pisząc list od nich Paweł musiał więc zawrzeć  w nim całą doktrynę niezbędną adresatom – a fakt, że o piekle nie wspomina, byłby już dla mnie wystarczającym powodem, by całkowicie ideę jego istnienia odrzucić. Ale powodów tych jest oczywiście więcej.

ostatnia edycja: 9 grudnia 2020

Ojcze Nasz – modlitwa też nasza?

Na początku 2012 roku w stanie Delaware w USA miał miejsce ciekawy proces. Kilku radnych wystąpiło z zażaleniem, że każde obrady rozpoczynają się modlitwą „Ojcze Nasz”, i że jest to niekonstytucyjne, bowiem Konstytucja USA zabrania faworyzowania jakiejkolwiek religii, a „Ojcze Nasz” jest modlitwą chrześcijańską.

Co naprawdę mnie zaciekawiło w tym wszystkim, to słowa sędziego – Leonarda P. Starka. Podsumowując zakończenie pierwszych obrad sądu powiedział, że dano mu bardzo trudną sprawę, gdyż wbrew opinii przygniatającej większości, on osobiście nie widzi, żeby modlitwa ta była modlitwą chrześcijańską. Nie ma w niej odniesienia do Jezusa, a w czasie jej powstania nikt nawet nie wiedział, co to jest chrześcijaństwo.

Mnóstwo ludzi się oburzyło. Jak to nie jest chrześcijańska??? Przecież wszystkie chrześcijańskie kościoły się nią modlą!!!

Poprawka: nie wszystkie.A nawet gdyby… to równie dobrze wszystkie mogą się mylić.

Owszem, modltwa 'Ojcze Nasz’ jest w Biblii, ale jest w niej również polecenie ukamienowania nieposznych synów (Pwt 21:18-21). Nie każde słowo Biblii skierowane jest bezpośrednio do nas dzisiaj.

Odrzucając uprzedzenia i statystyki kościelne, i nie przejmując się co myśli większość ludzi, odpowiedzmy na jedno pytanie – czy modlitwa „Ojcze Nasz”, zwana również Modlitwą Pańską, jest skierowana do chrześcijan?

Odpowiedź na to pytanie jest prostsza, niż się wydaje.

Sędzia Stark miał absolutną rację – Modtlitwa Pańska nie mogła być skierowana do chrześcijan, bo w tym czasie nie było chrześcijan! Przeczytaj 16. rozdział Ewangelii Jana – Jezus mówił swoim apostołom że jeszcze nie potrafią wszystkei zrozumieć, i nie wszystko może im powiedzieć. (J 16). Jezus był Żydem, mówił do Żydów, i niemal wszystko, co mówił, było tak głęboko osadzone w religii i kulturze Izraela że odnoszenie tego bezpośrednio do chrześcijan może wywołać jedynie nieporozumienia.

Czy zatem nic z tego, co Jezus mówił, nie odnosi się do chrześcijan?

To również niepoprawne uproszczenie. Należy zawsze czytać kontekst sytuacji. Niektóre rzeczy Jezus mówił tylko do Żydów. Niektóre – wyłącznie do apostołów. Inne – do uczniów. Pewnego razu Jezus dał specjalną misję wybranym 72 uczniom. Roztrzygnięcie, do kogo dane słowa były skierowane, nie przesądza o tym, czy słowa te skierowane są również do nas. Należy po prostu czytać z kontekstem – zadać sobie pytanie – w jakiej sytuacji padły te słowa? Czy są wskazówki, że to jakaś prawda uniwersalna, czy może tylko polecenie skierowanei do określonej grupy ludzi w określonym czasie?

Planuję kiedyś szerzej opisać tekst Modlitwy Pańskiej bo jest to tekst bardzo ciekawy –  teraz ograniczę się do pobieżnego wskazania kilku miejsc, które moim zdaniem jasno pokazują, iż nie jest to modlitwa chrześcijańska.

Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi (oparte na Mt 6:10)

Czy nasza modlitwa może zmienić fakt, czy w niebie spełnia się wola Boża? Wybaczcie że się czepiam, ale czy nie mam prawa wiedzieć, o co chodzi? Czy w niebie są jakieś strajki, protesty, zamieszki? Chciałbym przynajmniej wiedzieć dokładnie, o co mam się modlić 🙂

odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom (oparte na Mt 6:12)

W Starym Testamencie całkowicie oczywistym było, że prosiło się Boga o przebaczenie grzechów. Cały system ofiarniczy, na którym zbudowane było Prawo, był błaganiem Boga o przebaczenie. Nie tyle jednak chodziło o to, by odmienić nastrój Boga – a jedynie o to, by Bóg łaskawie zmienił naturalne konsekwencje grzechu przewidziane w Prawie.

A co mówi Nowy Testament?

W nim [Chrystusie] mamy odkupienie przez krew jego, odpuszczenie grzechów, według bogactwa łaski jego, (Efezjan 1:7)

Jeśli mamy przebaczenie grzechów, dlaczego mielibyśmy wciąż prosić o przebaczenie? Nie powinniśmy! Możemy za nie jedynie dziękować!

W tym wersecie jednak najbardziej razi mnie jego zakończenie… czy Boże przebaczenie rzeczywiście naśladuje sposób, w jaki my przebaczamy? Oj, biada mi, mogę być grzeczniutkim chrześcijaninem ale raz mnie ktoś tak zrani, że nie zechcę mu wybaczyć… a może po prostu zapomnę mu przebaczyć… i mam przechlapane? Jak mogę myśleć o zbawieniu jeśli Bóg mi czegoś nie przebaczył! Czeka mnie piekło!!!

Jakby ktoś miał wątpliwości, czy ten tekst naprawdę grozi tym, proszę, dalej znajdziemy dobitne wyjaśnienie:

Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień. (Mt 6:15)

i nie wódź nas na pokuszenie ale nas zbaw ode złego (oparte na Mt 6:13)

Mam poważne problemy ze zrozumieniem tego fragmentu.

Jak to – Bóg nas wodzi na pokuszenie? Przecież Jakub temu zaprzecza:

Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi.(Jak 1:13)

I poza tym… Bóg nas generalnie kusi, ale jeśli go poprosimy…. przestanie???

No i co z tą prośbą „zbaw nas ode złego” – czy jeśli Bóg ma w mocy nas zbawić od „złego”, cokolwiek to „zło” znaczy, czy nie zrobiłby tego po prostu ot, tak? Czy trzeba Go o to prosić? Nie rozumiem.

A może.. można to zrozumieć, tylko zastanówmy się nad jakością tłumaczenia i doczytajmy kontekst?

Na koniec powiem, jak ja rozumiałem Mt 6:13 jak miałem kilka lat. Może 4, może 6, nie pamiętam.

Mama zawsze rozmawiała ze mną o Bogu, ale nie wchodziła za bardzo w szczegóły, zwłaszcza te niewygodne. Nauczyła mnie na pamięć „Ojcze nasz” i kiedy zadałem kilka pytań, i nie otrzymałem na nie odpowiedzi, przestałem pytać… przynajmniej na jakiś czasu. Nie miałem pojęcia, co to znaczy „wódź” i nie wiedziałem co to znaczy „pokuszenie”; wiedziałem, co to jest pokruszenie. Jak jadłem ciasta, częstu kruszyłem i robiłem bałagan na podłodze i rodzice mieli do mnie o to pretensje. Ale co może znaczyć „wódź”? Nie wiedziałem, skojarzyło mi się to jednak z „budź”.

Wierzcie lub nie, w tym wieku byłem święcie przekonany, że fragmentem Modlitwy Pańskiej jest „nie budź mnie na pokruszenie” – czyli jeśli śpię, niech śpię dalej, bo w czasie snu na pewno nie będę jeść ciastek i nie nabałaganię.

Może nie równie zabawnie (niełatwo być zabawniejszym ode mnie 🙂 ), ale jestem pewien, że co najmniej połowa odwiedzających w niedzielę kościoły powtarza część „Ojcze Nasz” rozumiejąc go zupełnie opacznie, bądź nie rozumiejąc w ogóle. Co znaczy zatem fakt, że modlitwa „Ojcze Nasz” odmawiana jest w mnóstwie kościołów – może nawet w większości – co  niedzielę? Powinno zmusić to nas do refleksji – jak to jest, że człowiek, choć istotą myślącą będący, tak często wyłącza myślenie w kwestii religii?

A ile z tego, w co sam wierzę, jest przyjęte bezkrytycznie od innych?

Dobrze zadawać sobie samemu takie pytanie codziennie. Pobudzać innych – i siebie – do myślenia. Spróbuj postawić znajomemu, biblijnie wierzącemu chrześcijaninowi takie pytanie – skoro wierzysz, że Jezus wybaczył ci wszystkie grzechy, dlaczego wciąż w Modlitwie Pańskiej prosisz Go o nie? Gwarantuję, że większość chrześcijan osłupieje 🙂

 

ostatnia edycja: 9 kwietnia 2019.