Na Boży obraz i podobieństwo

Znasz historię ślubu, w trakcie którego nagle zemdlało kilkoro uczestników?

Ksiądz zapowiedział, iż jeden z ministrantów przeczyta dwa wersety z Biblii, z których pierwszy miał być szczególnie zadedykowany pannie młodej, a drugi – jej wybrankowi.

Do przeczytania tego drugiego nigdy nie doszło, ponieważ gdy tylko ministrant skończył czytać pierwszy, w kościele zrobiło się wielkie zamieszanie. Ludzie mdleli, krzyczeli, a kilkoro się histerycznie śmiało.

Powód był następujący. Ministrant miał zapisane, iż powinien przeczytać werset oznaczony „1 Jana 4:18”.

Pomyślał, że chodzi o jeden werset z Ewangelii Jana. Nie wiedział, iż „1” przez nazwą księgi zmieniła znaczenie z „Ewangelia Jana” na „Pierwszy List Jana”.

Różnica była.. więcej niż subtelna.

Miał przeczytać:

W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (1J 4:18a)

A przeczytał:

Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. (J 4:18a)

 

OKEJ, to miał być dowcip 😺 ale miał też zobrazować, do czego doprowadza lekceważenie kontekstu. Aby zrozumieć jakąkolwiek wypowiedź, mówioną lub pisaną, należy znać jej kontekst.

To samo słowo lub zdanie może znaczyć najprzeróźniejsze rzeczy w różnych kontekstach. Werset o pięciu mężach nie budził zdziwienia w kontekście rozmowy Jezusa z Samarytanką w czwartym rozdziale Ewangelii Jana, ale wzbudził wręcz popłoch w kontekście ślubu.

Przeczytałem w życiu siedem milionów książek z dziedziny teologii, religii i duchowości. Może nieco przesadzam. Góra sześć milionów😃 W każdym razie – mnóstwo razy czytałem jak jedno wyznanie opluwa inno zarzucając mu, iż jego teologia „wyrywa wersety z kontekstu”.

Pamiętam taki nieco prymitywny przykład, gdy jeden Kościół zarzucał drugiemu właśnie owe wyrywanie z kontekstu i aby zobrazować,co to jest takiego, zamieścił nieco przykład, który miał być zabawny (przy czym przyznam, że swojego czasu mnie bawił, tak samo jak i historia z pomyleniem Ewangelii i Listu Jana).

Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się. Jezus rzekł: Idź, i ty czyń podobnie! (Mt 27:5 + Łk 10:37)

NO TO SOBIE TEŻ COŚ WYRWĘ…

Pozwolę sobie teraz zrobić coś podobnego, tzn. postawię obok siebie dwa wersety z zupełnie różnych miejsc Biblii.

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. (Rdz 1:27)

Bóg stworzył człowieka na swój obraz.

Bóg jest miłością. (1J 4:8b)

 

Jakim zatem jest człowiek?

Religia odpowie – człowiek jest grzesznym robalem, niegodnym przebywania w Bożej obecności, i fakt, że Bóg w ogóle utrzymuje go przy życiu jest jedynie spodowowany tym, iż Boże miłosierdzie jest tak ogromne, że… jest nawet większe od ludzkiego paskudztwa.

Dzisiaj już raczej się takich słów nie używa, dla politycznej poprawności większość Kościołów zrewidowała swój język, jednak teologia pozostała taka sama. Jeśli według niej czeka mnie wieczność w piekle, czy nazwie mnie tylko „grzesznikiem”, czy „wstrętnym niegodnym grzesznikiem”, sens pozostaje ten sam. Coś ze mną jest bardzo nie tak, jeśli zasługuję na wieczność w miejscu tortur.

A czyż nie logicznym byłoby, że skoro Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, a Bóg jest miłością, czyż i człowiek nie jest...

MIŁOŚCIĄ?

Czystą, idealną, doskonałą miłością?

To brzmi jak herezja, czyż nie?

Skoro już jesteśmy heretykami, bądźmi nimi na całego.
Skoro Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, czyż człowiek nie jest, krótko mówiąc…

BOSKI?

Jeśli to brzmi to dla ciebie niedorzecznie, zapewne jeszcze niedorzeczniej brzmiało dla „uczonych w Piśmie”, czyli teologów żyjących w okresie Jezusa. Nie tylko niedorzecznie, ale i bluźnierczo, czym tłumaczyli wielokrotne próby zabicia Go.

Przyjrzyjmy się dość rzadko studiowanemu fragmentowi z Ewangelii Jana:

Odpowiedział im Jezus: Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli /Pismo/ nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże – a Pisma nie można odrzucić to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: Bluźnisz, dlatego że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?
(J 10:34-36)

Jezus cytuje Psalm 82. Psalm ten zaczyna się następująco:

Bóg powstaje w zgromadzeniu bogów, pośrodku bogów sąd odbywa (Ps 82:1)

W oryginale hebrajskim jest tu użyty wyraz, który jest najczęściej używany dla określenie Boga – Elohim, i użyty jest trzy razy, raz w liczbie pojedynczej, dwa razy – liczbie mnogiej. Ciekawostka – nie pokrywa się to z tłumaczeniem, gdyż liczba wyrazu Bóg jest często używana zupełnie inaczej, niż w języku polskim.

Bóg [Elohim – liczba mnoga] powstaje w zgromadzeniu bogów [El – liczba pojedyńcza)], pośrodku bogów [Elohim] sąd odbywa (Ps 82:1)

Tylko w ostatnim przypadku liczby w języku hebrajskim i polskim się pokrywają. Elohim, oprócz zwykłej liczby mnogiej, używany jest również jako tak zwana liczba mnoga majestatyczna – i w języku polskim istniały podobne konstrukcje, przykładowo mówiło się „wasza [a nie – twoja] królewska mość”.

Psalm 82 jest o „sędziach”, choć tłumaczenie to jest mylące. Rola sędziów była głównie militarna; być może lepsze byłoby tłumaczenie „generałowie”, a nie „sędziowie”.

Niemniej chodziło o zwykłych śmiertelników, którzy są o dziwo nazywani… bogami! Podejrzewam, że w średniowieczu za samo studiowanie tego tekstu spalono by mnie na stosie 😀

To wygląda na bluźnierstwo do kwadratu!

Ale komuż to autor tego Psalmu wkłada w usta to bluźnierstwo?

Samemu Bogu.

To Bóg nazywa ludzi bogiem/bogami!

Wydaje mi się, że Jezus chce uciąć dywagacje na termat tytułów, i to nie przynoszące nikomu pożytku spory o słowa… Wszak to ludzie nadają słowom znaczenie, i rozumiemy słowa w oparciu o nasze doświadczenia i wiedzę, które przecież są inne dla każdego człowieka… kłótnia o to, które słowo to bluźnierstwo, a które nie, nie ma zatem sensu.

Nawet termin „bluźnierstwo” jest rozumiany przez każdego inaczej. Jeżeli jednak Jezus nigdzie żadnego bluźnierstwa nie potępił, proponuję iść Jego przykładem.

Idźmy nieco dalej w tym zwariowanym rozumowaniu. Postawię pozornie głupie pytanie.

Czy dzieci są ludźmi?

To jest pytanie retoryczne, ale stojąca za nim idea jest, jak sądzę, warta przemyślenia.

Człowiek czterdziestoletni, z doktoratem, zdobytym Mount Everestem, honorowy krwiodawca, znający biegle pięc języków ma dziecko, które na początku nie potrafi nawet mówić… Nikt jednak nie kwestionuje, że owe dziecko jakościowo jest gorsze od swojego rodzica.

Nikt o zdrowych zmysłach i choćby pobieżnej wiedzy o świecie nie kwestionuje, że jakość lub natura człowieka zależy od jego umiejętności, stanu zdrowia czy koloru skóry.

Czyż nie jest nieco dziwne, iż religia maluje obraz człowieka jako kogoś o charakterze zupełnie odmienym od charakteru jego Ojca w Niebie, jego Stwórcy?

Dziecko człowieka jest człowiekiem, nie jakąś jego podłą karykaturą.

Dlaczego zatem religia tak źle traktuje człowieka?

Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.

Religia uczy, że jesteśmy nic nie warci, grzeszni i wstrętni, i zasługujemy na najgorsze czeluście piekła, i jedyna szansa na ratunek tkwi w posłuszeństwie religijnym nakazom i zakazom.

Są one oczywiście często zawiłe, sprzeczne ze sobą lub nawet niemożliwe do realizacji… Nie o to chodzi przecież, by człowiek przyszedł raz i dowiedział się wszystkiego. Ważne, żeby przychodził co niedziela i rzucał na tacę.

Która wersja wydaje ci się bardziej logiczna?

  1. Bóg jest miłością, i naszym Stwórcą i Ojcem, więc jesteśmy brudni, grzeszni, niegodni nawet Jego spojrzenia.
  2. Bóg jest miłością, więc i my też nią jesteśmy.

     

Większość ludzi religijnych zindetyfikuje się z pierwszą odpowiedzią. I zmiana takiego myślenia jest… tu szukam odpowiedniego słowa nie jest łatwe… bo zwykłe „trudna” jest zbyt banalna… niezwykle, piekielnie, ogromnie trudna.

Wszyscy wychowywani w religii, zwłaszcza ci jej oddani i wierni, mają coś w rodzaju PTSD (zespół stresu pourazowego). Jeżeli od dziecka wmawia ci się, że jesteś zły i grzeszny, będzie to wyryte w twojej świadomości bardzo, bardzo głęboko. Podobnie jak dzieci rodziców często nazywane głupimi bardzo rzadko odnoszą sukcesy naukowe.

Znasz książkę Roberta Fulghuma „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu„?

Jej tytuł zawiera w sobie prawdę, do której psychologia rozwojowa doszła dopiero w ostatnich latach:

Światopogląd człowieka kształtuje się w pierwszych… sześciu – siedmiu latach życia.

Oczywiście, jako że dziecku brakuje umiejętności myślenia abstrakcyjnego, niewiele jest dogłębnie rozumiane, niemniej dziecko ma już utrwalone zarówno w świadomości jak i podświadomości kwestie takie jak „czy ludzie są dobrzy czy źli?”, „czy ten świat jest mi przyjazny czy nie?” – no i najważniejsze, „czy ja jestem dobry czy zły?”.

 

Nawet kiedy po latach człowiek odrzuci krzywdzące go religijne dogmaty, mogą one być tak głęboko wyryte w umyśle, iż niezbędna będzie pomoc, przykładowo w postaci terapii lub hipnozy, jednak pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, iż jako dzieci Boga jesteśmy Mu podobni!

Nie tylko kochani, nie tylko akceptowani, ale właśnie DO NIEGO POPOBNI, tak samo jak dzieci podobne są do rodziców!

Człowiek, owszem, zdolny jest do czynienia ogromnego zła, paradoksalnie jednak bardzo często do tego przyczynia się bardzo właśnie religia – jeśli od kołyski wmawia się nam, że jesteśmy brudni, grzeszni i źli… czyż nie będziemy się właśnie tak zachowywać?

W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.(Ef 1:4)

Jesteśmy święci i nieskalani nie z powodu tego, co robimy lub czego nie robimy – inaczej ten status tracilibyśmy i odzyskiwali co chwila, w zależności od tego, co własnie zrobiliśmy lub pomyśleliśmy, a przecież jest to niedorzecznością! Jesteśmy święci i nieskalani, gdyż jesteśmy dziećmi Boga!

 

ostatnia edycja – 26 maja 2022

Straszące wersety: Bez świętości nikt nie ujrzy Pana (Hbr 12:14)

Każdy, kto kocha Biblię, ma swoje ulubione wersety.  Biblijne internetowe programy i wyszukiwarki podają często zestawienia najpopularniejszych i najczęściej wyszukiwanych – i królowałby tu dla większości chyba chrześcijan zapewne werset z Ewangelii Jana 3:16 (ale nie króluje, gdyż niemal każdy zna go doskonale na pamięć):

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3:16)

jest jeszcze Jeremiasza 29:11, który pociesza bojących się o jutro:

Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. (Jer 29:11)

jak i również początek Psalmu 23 dla tych, którym brakuje pieniędzy:

Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. (Ps 23:1)

Na wysokiej pozycji w popularności wyszukiwań jest też werset z Listu do Filipian 4:13 dla tych, którzy często upadają:

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. (Flp 4:13).

Moim ulubionym fragmentem, odkąd pamiętam, a musiało to być na początku szkoły podstawowej albo i wcześniej, była fragment z końcówki 6. rozdziału Ewangelii Mateusza:

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?  Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6:25-26)

A najbardziej werset 33:

Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. (Mt 6:33)

Fragment ten towarzyszył mi całe życie i stanowił dla mnie niesamowitą pociechę w trudniejszych momentach finansowych, i chociaż w dzieciństwie w mojej rodzinie się bynajmniej nie przelewało i często powtarzano, że brakuje pieniędzy, nie poddawałem się pesymizmowi i mocno wierzyłem, że wystarczy mi na wszystko, czego potrzebuję.

Gdy później zacząłem dokładniej poznawać Biblię, moim ulubionym wersetem został ten z Listu do Rzymian 8:28:

Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru. (Rz 8:28)

Stanowił dla mnie jak gdyby kontynuację i niejako ulepszenie Mt 6 – i rozumiałem go tak, iż Bóg ma baczenie nie tylko na moje finanse ale i całe życie – i wszystko, co mnie spotyka, w jakiś sposób obróci się ku dobremu.

Ten werset był jak plaster na duszę w najtrudniejszych momentach życia.

Wiele innych fragmentów Biblii również pomagało mi przejść przez życie z optymizmem, i podobnie się dzieje w życiu milionów innych chrześcijan na całym świecie. Istnieje sporo fragmentów biblijnych uznawanych nawet przez współczesną psychologię jako świetne afirmacje i ponadczasowe sentencje, których powtarzanie może przynieść ulgę w trudnych chwilach.

Gdyby na tym kwestia się kończyła, mógłbym zakończyć pisanie tego artykułu i… zlikwidować tę witrynę.

Ale nie mogę.

Istnieje również wiele fragmentów biblijnych, których przeczytanie powoduje u ludzi falę lęku. Ta sama Biblia dla tych samych ludzi czasami jest źródłem pociechy i inspiracji, czasami – ogromnego strachu. I przez wiele lat należałem do tej grupy.

Abym w ogóle w jakimkolwiek stopniu ufał Biblii, musiałem wierzyć, że nie ma w niej sprzeczności. Jakakolwiek sprzeczność byłaby również błędem, a jeśli znalazłbym w niej choć jeden błąd, kto zagwarantuje mi, że nie ma ich tam miliona? I że na przykład cała historia o Jezusie Chrystusie nie jest wymyślona?

Wszystko, albo nic.

Biblię wciąż jednak uważałem za księgę dającą światu radość, a gdy widziałem fragmenty, które napawały mnie lękiem, mówiłem sobie,  że na pewno mówią coś innego niż widzę; po prostu ich nie rozumiem.

Co bardzo znamienne, ilekroć dorwałem się do jakiegoś komentarza Biblijnego (a znajdywanie ich nie było łatwe – mówię o czasach przed-Internetowych), z ogromnym zdziwieniem zauważałem, iż najbardziej niepokojące mnie fragmenty Biblii są po prostu na ogół… pomijane. Czyżby rozumienie ich było aż tak oczywiste… dla wszystkich, tylko nie dla mnie? A może… autorzy komentarzy też ich nie rozumieli i nie chcieli się do tego przyznać?

Później, kiedy korzystałem już z Internetu, potrafiłem nierzadko znaleźć wytłumaczenie jakiegoś fragmentu, które mnie uspokajało, ale – o dziwo – nie na długo. Kilka tygodni później w jakiś magiczny sposób moje rozumienie danego fragmentu znów napawało mnie lękiem, a „pozytywne egzegezy” ulatniały się z głowy bez śladu.

Wiele lat musiało upłynąć, zanim zrozumiałem, dlaczego tak się działo. I jak paradoksalna, i to na wielu płaszczyznach, była to sytuacja.

Głównym powodem mojego dwoistego widzenia Bibilii był… dwoisty sposób, na który widziałem Boga.

Z jednej strony – uosobienie miłości. Tak, jak Jezus na ziemi – nikogo nie potępiał, każdemu wybaczał, pocieszał, leczył.

Z drugiej… twórca piekła, gdzie większa część ludzkości będzie się smażyć bez końca.

Tak długo jak w swojej głowie przedstawiałem Boga jako takiego hipokrytę, tak długo Biblia też stanowiła dla mnie zbiór sprzecznych ze sobą stwierdzeń.

A dlaczego tak szybko zapominałem kojące mnie egzegezy? Nie wiedziałem jeszcze, że nasz mózg traktuje powtarzanie jako wykładnię wiarygodności i wagi danego zagadnienia (repetitio est mater studiorum – powtarzanie jest matką nauki!). Jeżeli z kazalnic słyszałem sto lub dwieście razy, że dany fragment grozi mi piekłem, i później czytałem go w Biblii i przypominałem sobie w pamięci wiele setek, jeśli nie tysięcy, razy, negatywne rozumienie było we mnie tak mocno zakorzenione, że szaleństwem byłoby spodziewanie się, iż jednokrotne przeczytanie innego komentarza spowoduje u mnie zmianę zdania.

Fakt, którego znajomość bardzo by mi pomogła, jest taki, iż…

 Tłumaczenie Biblii to niezwykle trudne zadanie.

Mamy do czynienia z językami w wersjach od wielu setek lat nie używanymi; poszczególne księgi osadzone są w wielu różnorodnych kulturach, kompletnie odmiennych od znanych nam dzisiaj, no i Biblia spisywana była przecież na przestrzeni co najmniej półtora tysiąca lat, a język zawsze zmienia się z czasem. Najstarsze jej fragmenty (niektórzy uważają, iż najstarsza jest Księga Hioba, pisana blisko XX wieku p.n.e.) mogą mieć bardzo odmienny język od najmłodszych (przykładowo Księgi Malahiasza, która spisywana była pod koniec V wieku pne).

Co to oznacza w praktyce dla nas? Ano że albo pół życia poświęcimy studiowaniu Biblii: jej języków, kontekstu kulturowego, politycznego i wielu innych) aby móc powiedzieć coś z niemal pewnością… albo zaufamy tlumaczom i egezegetom.

Teoretycznie nie miałbym problemu z tym zaufaniem… gdyby nie okazało się, że  ten sam tekst może przez to różne grona zaufanych ekspertów z tytułami naukowymi tłumaczony lub interpretowany na krańcowo odmienne sposoby.

Podawano mi „jedynie słuszne” tłumaczenie nie informując nawet, że są inne, alternatywne, albo że pojawiło się ono niedawno. Niekwestionowana niemal w środowiskach protestantów ewangelikalnych koncepcja porwania Kościoła (głosi ona z grubsza, iż wszyscy wierzący chrześcijanie znikną z powierzchni ziemi przed stanowiącymi początek końca świata prześladowaniami) pojawiła się zaledwie w XVIII wieku i dopiero stosunkowo niedawno uświadomiłem sobie, że jest w całości oparta ja jednym, jedynym wersecie (1 Tes 4:17) – a przecież już jako nastolatek wiedziałem, iż nie wolno żadnych doktryn budować na pojedynczych wersetach.

Co jest bardziej prawdopodobne – że przez prawie 2000 lat od napisania Listu do Tesaloniczan nikt nie wpadł na to, o czym pisał Paweł, czy że… ktoś dopuścił się nadinterpretacji?

I wtedy z moich oczu opadła zasłona. Zrozumiałem, że to, co wiem o Biblii, może mieć wiele wspólnego z moim Kościołem, ale z samą Biblią – niekoniecznie.

Okazało się, że muszę…

Nauczyć się czytać Biblię od nowa.

Do każdego fragmentu podejść tak, jak gdybym nigdy o nim wcześniej nie słyszał. Nie było to bardzo łatwe, zwłaszcza na początku, ale i tutaj można nabrać wprawy! I po takim czytaniu z radością odkryłem, że Biblia jednak jest spójna, i że nie głosi niczego takiego, co powinno dziś u kogolwiek wywoływać lęk. Niepokojące interpretacje są tylko i wyłącznie wymysłem religii, gdyż spętanych strachem łatwiej kontrolować, łatwiej trzymać w niewoli i… łatwiej doić z nich pieniądze.

Kiedy dzisiaj widzę wersety, które wywoływały u mnie dosłownie ciarki na plecach, z jednej strony mam ochotę się śmiać z własnej naiwności, z drugiej jednak nie do śmiechu mi gdyż pamiętam, ile autentycznego cierpienia we mnie wywołały, i wiem, że w wielu ludziach wywołują wciąż.

Artykuł ten miał być początkowo tylko o tytułowym Hbr 12:14. Dostaję pytania od czytelników bloga i ten werset, z prośbą o wytłumaczenie, o co w nim chodzi, pojawia się w nich dość często. Mógłbym to zrobić w kilku zdaniach, jednak jak wyżej opisałem, mnie samemu kiedyś takie wytłumaczenia na niewiele się zdawały. Podczas emailowych konwersacji, jeśli wyjaśnię komuś jeden werset, w następnym emailu z reguły dostaję kilka następnych, i nierzadko kręcimy się w kółko.

Jak przestać bać się Biblii?

Istnieje kilka podstawowych zasad, po zrozumieniu których nawet jeśli zobaczymy jakiś podejrzanie wyglądający fragment Biblii, przyznamy najwyżej, że go nie rozumiemy, ale nie będzie spędzał nam on snu z powiek!

Najważniejszą kwestią do rozważenia jest odpowiedź na pytanie…

Czy Bóg rzeczywiście jest miłością?

Jeżeli tak, to według Rz 13:10 „miłość nie wyrządza zła bliźniemu” i niczego złego z rąk Boga obawiać się nie musimy – tak samo, jak nie musi niczego złego z naszej ręki obawiać się dziecko, które naprawdę kochamy.

Nie musimy się zatem bać wiecznego ognia, tortur, czyścca, sądu – bo jeśli Bóg jest miłością, to miłość tylko od Niego otrzymamy.

Kiedy naprawdę  w to uwierzymy, i pamiętać również będziemy o trudnościach w tłumaczeniu i interpretacji Biblii, bez problemu już zaakceptujemy fakt, iż Biblia rzeczywiście jest, jak czasami się ją określa, „listem miłosnym Boga do ludzi”, i jeśli po przeczytaniu jakiegoś fragmentu wydaje nam się że tak nie jest, to wiemy, że…

…tak nam się tylko wydaje.

Kiedy dzisiaj spoglądam na wersety, których się kiedyś bałem, widzę, że prawie wszystkie one mają następujące cechy wspólne:

  1. Nigdy ich nie analizowałem, słowo po słowie, tak naprawdę ich zatem nie znałem, znałem tylko ich interpretację.
  2. Zupełnie nie znałem ich kontekstu bezpośredniego, czyli kilku, kilkunastu wersetów występujących przed i po wersecie/fragmencie będącym meritum sprawy
  3. Nie zdawałem sobie sprawy, jak sprzeczna z logiką jest interpretacja, którą nauczyła mnie religia.

I świetnym przykładem będzie tutaj właśnie Hbr 12:14.

Przyjrzyjmy się tekstowi:

Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. (Hbr 12:14)

Jest to werset, który spędza sen z oczu wielkiej liczbie chrześcijan – wystarczy przejrzeć fora dyskusyjne by zobaczyć, jak często się pojawia.

Jego interpretacja religijna jest następująca:

„Starajcie się z całych sił nie grzeszyć, bo jak nie będziecie, to nigdy Boga nie zobaczycie i skończycie w piekle”.

„Uświęcenie” bowiem oznacza, w rozumieniu większości chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy Biblię uważają za jedyne w pełni wiarygodne źródło objawienia, proces „upodabniania się do Chrystusa”, a z Biblii wynika, iż Chrystus był podobny do nas w 100% – z wyjątkiem grzechu.

Kiedy jednak przyjrzymy się tekstowi w taki sposób, jak gdybyśmy widzieli go po raz pierwszy, co widzimy?

Widzimy dwa terminy, które mogą do końca nie wydawać się jasne:

– co to znaczy dążyć do uświęcenia?

– co to znaczy zobaczyć Pana?

I trzecia kwestia, która wynika z tych dwóch – czymkolwiek uświęcenie jest, jaki jest procent wypełnienia jest niezbędny, aby zobaczyć Pana? 100%? 90%? 10%?

I jak to ma się też do licznych wersetów, w których uświęcenie przedstawiane jest jako rzecz skończona, dokonana – przykładowo 1Kor 6:11?

Dzisiaj już umiem stawiać takie pytania, kiedyś nie przychodziły nawet mi do głowy. Wydają się głupie? Nie upierałbym się za cenę życia że powiedzonko „nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi” jest zawsze prawdziwe, w tej sytuacji jednak myślę, że ma świetne zastosowanie!

Gdyby ktoś mi dzisiał pokazał Hbr 12:14 i powiedział, że on mnie przestrzega przez utratą zbawienia, jeśli się nie uświęcę, spytałbym od razu: czy aby zobaczyć Pana wymagane jest 100% uświęcenie? Bezgrzeszność? I tutaj prawie zawsze usłyszę „nie” więc będę dalej ciągnąć – więc ile? Czy może samo dążenie już się liczy? I może upodobnienie się do Chrystusa w 0.001% – uniknięcię jakiegoś jednego grzeszku – już wystarczy?

A jeśli nie to… proszę pokazać mi, który fragment Biblii mi to wyjaśnia, bo ten najwyraźniej NIE! Czy mam uwierzyć, że w tak istotnej kwestii, jak moje zbawienie, Biblia pozostałaby niejasna?

Ktoś powie, że się czepiam. Że przesadnie analizuję każde słowo i celowo staram się nie widzieć jasnego przesłania, który werset głosi. Moim jednak zdaniem niełatwo znaleźć jakąkolwiek wypowiedź, która będzie jednakowo jasna dla wszystkich.

Pomyślmy przez chwilę:

Jaka jest najlepsza forma komunikacji?

Jeżeli myślisz „słowa”, pomyśl jeszcze raz.

Wyobraź sobie, że widzisz po raz pierwszy w życiu jakąś osobę.

Chcesz ją przekonać, że ją kochasz.

Czy po prostu pójdziesz do niej i powiesz „kocham cię”?

No tak, ona cię nie zna i spojrzy na ciebie jak na wariata. Załóżmy więc, że jakoś ją zapoznasz, spędzicie kilka godzin na miłych rozmowach przy kawie i wtedy jej powiesz, że ją kochasz.

Uwierzy ci?

Załóżmy jednak – z nutą szaleństwa – że osoba ta ci uwierzyła!

Jak jednak dokładnie zrozumie twoje stwierdzenie?

Czy „kocham cię” oznacza „kocham cię jak bliźniego i zrobię wszystko dla twojego dobra”?

Czy może „zakochałem się w tobie i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie?”

Więcej przykładów podałbym gdybym pisał ten artykuł po angielsku, bo „I love you” może jeszcze mieć o wiele więcej znaczeń; przykładowo czasami oznacza zwykłe „lubię cię”, a czasem jest żartem, który można przetłumaczyć jako „jesteś niemożliwy”.

Słowa nie są idealną formą komunikacji.

Słowom można uwierzyć, można je też odrzucić. Słowa można zinterpretować na mnóstwo różnych sposobów, czego dowodem jest chociażby jedna Biblia i kilkaset chrześcijańskich denominacji, nie licząc sekt, z których każda rozumie jej słowa w nieco odmienny sposób.

A czy w obrębie jednego Kościoła wszyscy członkowie rozumieją Biblię w dokładnie taki sam sposób? Ha ha! Dobry żart. Prowadziłem kilka lat grupy biblijne – i na ogół wszyscy uczestnicy chodzili do tego samego kościoła – i po tym doświadczeniu mogę stwierdzić, że trudno wręcz znaleźć doktrynę, którą wszyscy rozumieją tak samo.

Kolejny aspekt komunikacji:

Czy wierzysz, że Bóg komunikuje się z każdym człowiekiem, czy tylko z wybranymi?

Wydaje mi się, że wierzenie, iż Bóg przemawia tylko do nielicznych, jest łatwym sposobem na zrzucenie odpowiedzialności z siebie. „Nie jestem wybrany, Bóg mi nic nie powiedział, więc nic nie wiem”.

Większość ludzi, którzy określają się jako wierzący, uważają dzisiaj jednak, że Bóg komunikuje się z każdym. Różni ludzie określą to na różne sposoby – kontakt bezpośredni, poprzez myśli, doświadczenia lub uczucia. Głos Boży nazwą Duchem Świętym, albo też intuicją, duszą lub sercem.. Popatrzmy teraz jednak, ile na przestrzeni historii człowieka było sytuacji, kiedy Bóg bezpośrednio, przy użyciu zwykłej rozmowy, komunikował się z ludźmi?

Chrześcijanie wymienią Adama i Ewę, patriarachów, proroków, apostołów, i może to wydać się sporo, ale patrząc na wszystkie tysiące lat historii człowieka dojdziemy zaraz do wniosku, że tę formę komunikacji – rozmowy przy pomocy słów – Bóg wybierał wyjątkowo rzadko. Nawet jedna na milion żyjących ludzi Boga ani nie widziała, ani nie słyszała.

Czy to nie sugeruje, iż Bóg nie sądzi, iż słowa są idealnym sposobem komunikacji? Często jednak są jedynym, jaki mamy – i autor Listu do Hebrajczyków uznał, że ten sposób będzie najlepszym z dostępnych.

Pamiętajmy tylko, iż dojście od „co autor chciał przekazać Hebrajczykom” do „co Bóg chce przekazać mnie dzisiaj” może być o wiele mniej oczywiste i bardziej zawiłe, niż się wydaje.

No dobrze. Spójrzmy na kontekst omawianego wersetu. Wpierw kontekst bezpośredni. Co widzimy?

Cały rozdział 12 to jakaś przestroga. Ale przed czym? Zaczyna się on tymi słowami:

I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. (Hbr 12:1)

Tutaj drobna uwaga – niemal zawsze, kiedy widzę coś dodanego w nawiasach kwadratowych (czyli nie występujące w tłumaczonym tekście), wyczuwam jakąś chęć przekłamania ze strony tłumaczy. W wersecie nie ma słów, które zdaniem tłumaczy być powinny, więc je dodali, abyśmy rozumieli dany fragment… tak samo jak oni!

O jakie zawody chodzi? Wyznaczone…nam? To znaczy komu? Wszystkim chrześcijanom? A może tylko adresatom Listu? Potrzebuję się więcej dowiedzieć o Liście do Hebrajczyków.

Zaglądam na jego początek, na ogół znajdziemy tam autora i adresatów. Niestety, pudło. Większość dzisiejszych badaczy Biblii stwierdza, że autorstwo tego listu jest nieznane, choć styl miejscami przypomina apostoła Pawła.  Podobieństwo to wskazywać może na kogoś z jego najbliższych współpracowników i być może List ten był pisany przez jednego z jego uczniów lub… Paweł dał go komuś do edycji. Różnica stylu między Hbr a Listami Pawła jest jednak bardzo duża. Apostoł Paweł pisze wprawdzie poprawnym językiem, na tyle dobrym, iż wielu biblistów uważa, iż greka była jego rodowitym językiem, jednak Hbr jest napisany językiem wręcz mistrzowsko komponowanym i spotkałem się z nazywaniem go najlepiej napisaną księgą Nowego Testamentu pod względem stylistycznym.

A adresaci? Nigdzie nie ma dosłownie napisane, że jest to list do Żydów (Hebrajczycy to inne określenie Żydów), jednak już pobieżna jego analiza wykazuje jasno, iż pisany był do konkretnej grupy ludzi i jego tematem była korekta konkretnej, niewłaściwej postawy, którą wykazywali. Autor często odnosi się do Starego Testamentu co pozbawione byłoby sensu gdyby pisał do jakiejkolwiek innej grupy ludzi.

Pominę tutaj ogromną więszość tego, co wiadomo na ten temat, zainteresowani na pewno znajdą odpowiednie źródła informacji, summa summarum: ten List pisany był tylko do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, przestrzegał przed konkretnymi błędami doktrynalnymi i odnosił się do konkretnych wydarzeń, które miały się wkrótce – czyli kwestia najwyżej kilku lat – wydarzyć.

Jeżeli znajdziemy zapewnienie, iż ta informacja jest prawdziwa, jakikolwiek niepokój związany z jakimkolwiek jego fragmentem (a List ten ma tych „straszących wersetów” wyjątkowo wiele) powinien zniknąć.

Jeżeli tak się nie dzieje; jeśli wciąż niepokoi mnie, że zbyt słabe staranie spowoduje, iż nigdy nie ujrzę Boga, powinienem odłożyć wszystko co mnie na tym świecie zajmuje i zająć się tylko jedną kwestią – jaki jest naprawdę Bóg? Czy naprawdę jest miłością? Czy gniewa się na mnie za coś, czy nie? Czy Jezus wziął na siebie cały grzech, czy nie? Czy umarł za wszystkich ludzi, czy nie?

Jeżeli długo byłeś osobą religijną, najprawdopodobniej czytanie Biblii nic ci nie da – często potrzeba wielu lat aby zapomnieć o religijnej interpretacji i móc czytać Biblię bez niej.

Skąd zatem czerpać wiedzę o Bogu?

Nie musisz się tutaj (ani nigdzie indziej) bynajmniej ze mną zgadzać, ale jestem absolutnie przekonany, iż typowe dla śmierci klinicznej doświadczenia: podróżowanie tunelem, rozmowa ze świetlistą postacią, poczucie miłości, podróżowanie poza ciałem – są prawdziwe i zostały naukowo udowodnione. Oczywiście mnóstwo naukowców utożsamia Boga z religią i po tym, jak nauka była przez religię tępiona przez całą historię – co dzieje się do dzisiaj – są a priori ateistami – i wyśmiewają bez czytania jakiekolwiek próby naukowego podchodzenia do tematu istnienia Boga lub świadomości po śmierci ciała. Również znakomita większość chrześcijan albo odrzuca prawdziwość tych doświadczeń i przypisuje je halucynacjom, albo uważa je za dzieła szatana – no, ale nic dziwnego – jeżeli wszystkim pokazuje się Bóg, który akceptuje nas bezwarunkowo i nie straszy piekłem, to na pewno nie jest to prawdziwe 🙂

Mam nadzieję, że udało mi się przekazać moje najważniejsze przesłanie tego artykułu: jeżeli boisz się wersetów, to boisz się Boga, bo w wersetach nigdy nie ma nic, co miało straszyć ludzi tysiące lat później. Poznaj Boga miłości – i nauczysz się czytać Biblię jako list miłosny skierowany do nas.

Analizowanie wszystkich strasznych wersetów nie ma sensu.

No tak, ale może dokończymy choćby analizę chociaż tego wersetu z tytułu? 🙂

Przyznam się, że nie rozumiałem wielu tekstów Nowego Testamentu nawet długo po tym, jak uwolniłem się z religijnego strachu. Moja perspektywa była już inna, nie przejmowałem się tym zbytnio, ale po prostu lubię wiedzieć, i jak czegoś nie wiem, to…………nie lubię tego 🙂 Nie miałem jednak pomysłu, jak pogodzić fakt, iż Nowy Testament zawiera sporo zapowiedzi ponownego przyjścia Chrystusa, ale stawia je nie w przyszłości – nie tej odległej o tysiące lat, ale w bardzo bliskiej. Przyjmowałem kiedyś, jak większość Biblistów, iż apostołowie się mylili… ale w takim razie żadne ich słowo nie mogłoby być przyjęte z pewnością, czyż nie?

Pozwólcie, że podzielę się z Wami pewnym odkryciem, którego nie będę szerzej omawiał bo temat to na całą kolejną witrynę, ale może stanowić wstęp do ciekawych badań.

Pamiętacie zapewne ten werset:

Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. (Łk 21:27)

Jest też w Biblii kilka innych miejsc zapowiadających to wydarzenie.

A teraz spójrzmy na relację Józefa Flawiusza (żył w latach 37 – ok. 100), który był historykiem, i bynajmniej nie chrześcijaninem. Fragment ten pochodzi z książki „Wojna żydowska” opisującej losy Żydów od II wieku p.n.e. do końca wojny z Rzymem, której jednym z najbardziej przełomowych wydarzeń było oblężenie i zniszczenie Jerozolimy – które moim zdaniem niemal idealnie pasuje do aramejskiego określenia Gehenna, i przed którym wielokrotnie przestrzegał Jezus.

Relacja Józefa Flawiusza:

I znów w niewiele dni po święcie dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Artemizjos zauważono nieziemskie i niewiarygodne zjawisko. To, o czym będę mówił, mogłoby wyglądać, wydaje mi się, na jakąś bajkę, gdyby nie wyszło z ust naocznych świadków i gdyby nieszczęścia, które potem nastąpiły, nie zgadzały się z tymi znakami. Otóż przed zachodem słońca w całym kraju pokazały się w powietrzu wozy i uzbrojone hufce wojska, które pędziły przez obłoki i otaczały miasto. („Wojna żydowska”, Księga VI, rozdział 5., 16 (123))

Hmmm.. obłoki?

Czy był na nich też Jezus?

Życzę owocnych poszukiwań i pokoju w sercu!

I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni (1Kor 15:22)

Ostatnia edycja: 22 marca 2019

Religia = strach

Scared face
Niniejszy artykuł kieruję do tych z was, którzy wątpią w to, co słyszą co niedziela w kościele, ale boją się wątpić, myśląc, że Bóg ich potępia za te wątpliwości.

Wydaje się, że przeważająca większość ludzi nie ma tego problemu… a może udało im się samym sobie wmówić, że nie mają? Kiedyś im zazdrościłem, zwłaszcza w trudnych chwilach, kiedy przechodziłem wewnętrzne katusze, zastanawiając się, czy za swoje wątpliwości nie pójdę do piekła, a prawie wszyscy znajomi pukali się w czoło. Raczej pukali-BY się, bo oczywiście nikomu się nie przyznawałem, o czym myślę.

Dzisiaj moja perspektywa się jakże zmieniła! Obecnie uważam, że wątpliwości to wspaniała sprawa, i jedyny problem jest z tym, że zbyt rzadko z prawa do nich korzystamy.

Temat wątpienia w ogóle towarzyszy mi całe życie. Kiedy pierwszy raz kwestionowałem różne zasady religijne, wszyscy pukali się w czoło. Niektórzy mówili, że ‘mam diabła’. Nierzadko stawałem przed wyborem – iść z większością albo iść zupełnie samotnie. A ja byłem w swoich wierzeniach zupełnie odosobniony (było to jeszcze przed erą Internetu i szukanie ludzi o niestandardowych poglądach było zadaniem niełatwym). Prawie wszyscy znajomi sugerowali mi, że coś ze mną nie tak; a ja mnóstwo razy zadawałem sobie pytanie – czy jest możliwe, bym był jedyną osobą w tłumie, która ma rację? Czy to nie pycha – tak myśleć o sobie?

Bałem się. Nie wiedziałem wtedy, że ten strach był celowo we mnie wywołany.

Z pomocą przyszło mi… graffiti z jakiegoś muru. Było napisane:

Jedzcie g***o, miliony much nie mogą się mylić!

Odkąd zobaczyłem ten tekst, towarzyszy mi on całe życie. Uważam, że jest absolutnie genialny! „Większość” nie jest żadnym argumentem. Możesz być jedyną osobą z miliona i wciąż mieć rację. I nie jest to kwestia pychy i pokory. To kwestia prawdy.

(Oprócz tego tekstu o muchach widziałem też podobny, który też moim zdaniem świetnie ujmuje temat: tylko zdechłe ryby płyną z prądem.)

Jest powiedzenie:  jeśli ktoś cię nazwię osłem raz, zignoruj go. Jeśli stanie się to dwa razy w ciągu jednego dnia, zastanów się nad tym. Jeśli trzy, idź i kup sobie siana.

Jakkolwiem mądre (choć niespecjalnie biblijnie uzasadnione) przysłowie to się wydaje, uważam, że z tych trzech porad, które podaje, tylko środkowa ma sens.

Załóżmy, że mieszkasz od urodzenia w jakiejś wiosce, gdzie wszyscy wyznają jakąś zabobonną religię. I wszyscy, których znasz, to ekstremiści, głoszący potrzebę nawracania świata z jedyną możliwą alternatywą – śmiercią dla niewiernych. Nie znasz innego światopoglądu. Nie masz radia, Internetu, nie masz możliwości konfrontacji swoich poglądów z nikim innym.

Najprawdopodobniej przeżyjesz swoje lata i umrzesz w przekonaniu, że znasz prawdziwą religię. I bardzo możliwe, że nigdy nie będziesz miał żadnych wątpliwości. Większość ludzi nie ma. Albo ma tylko przez ulotne chwile.

A co jeśli… któregoś dnia poznasz chrześcijanina, usłyszysz o prawdziwym Bogu i uwierzysz w Niego?

Czy pobiegniesz z radością do swoich bliskich i opowiesz im o tym? Nie, bo wiesz, że mogą cię za to zabić. Zakładam, że nie jesteś w tym jednym może promilu ludzi chętnych do męczeństwa. Będziesz miał wybór – zachować swoje przekonanie do siebie i żyć z wewnętrznym konfliktem, czując się wyobcowanym wśród ludzi praktykujących obcą ci już religię… albo spróbować przekonać siebie samego, że jednak to twoja rodzina i przyjaciele mają rację.

Blisko 100% ludzi wybiera drugą opcję. Nawet w Polsce, gdzie śmierć za zmianę wyznania nie grozi.

Dlaczego? Przyczyną jest zawsze strach. Jeśli nawet nie musimy w Polsce obawiać się śmierci z powodu innych poglądów religijnych, boimy się wytykania palcem, wyśmiewania, kłopotów w przyszłości (np. ksiądz może odmówić ślubu w kościele). Boimy się alienacji.

Ale to dopiero początek strachu. Najbardziej bowiem… boimy się Boga.

A nie powinniśmy. Bóg jest dobry. Strach wywołała religia, nie Bóg.

preacher

 Prześledźmy mechanizm, jak to się dzieje.

O ile głęboka wiara w Boga to dzisiaj rzecz rzadka, to życie wiarą, nacechowane troską o bliźnich i pokornym dążeniem do doskonałości nie dlatego, aby być najlepszym ale dlatego, aby lepiej pomagać innym, występuje rzadziej, niż urodziny cielęcia z dwiema głowami. Normy moralne narzucane przez niemal wszystkie religie są natomiast bardzo wysokie. A na domiar złego, ilość ludzi określających się jako religijnych, jest procentowo w Polsce ogromna. Rocznik Statystyczny z 2013 roku podaje, że wciąż mamy oficjalnie 86% katolików. Porównanie z innym krajami można zobaczyć na http://en.wikipedia.org/wiki/Religions_by_country – Polska jest w czołówce, a wyprzedzają nas głównie malutkie kraje Trzeciego Świata, o których przeciętny Polak nawet nie słyszał.

We wszystkich miejscach, w których istnieje Kościół większościowy lub narodowy, niemal wszyscy jego członkowie należą do niego tylko powierzchownie i nie jest z tym związana żadna duchowość. W  Polsce większość katolików chodzi do kościoła machinalnie i na tym ich związek z Kościołem się kończy. Są natomiast miejsca w USA, gdzie katolicy stanowią poniżej procenta populacji – i często są to nadzwyczaj żywe wspólnoty, których członkowie celują w znajomości Biblii i ofiarnej pracy na rzecz bliźnich. Z Kościołem baptystycznym jest odwrotnie – w Polsce stanowi jedynie ok. jednej setnej procenta populacji i wspólnoty baptystyczne są bardzo żywe, podczas gdy w USA, gdzie jest prawie 70 tysięcy kościołów baptystycznych i gdzie mieszka połowa baptystów świata, jest powiedzenie, że baptysta jest w Kościele tylko dwa razy w życiu – na swoim chrzcie i na swoim ślubie.

Czy duchowni lub inni liderzy wspólnot religijnych nie wiedzą, że zdecydowana większość ich wiernych wcale nie jest zbyt wierna? Nie są przecież ślepi. Nie wyrzucają jednak nikogo z kościoła z powodu duchowej bylejakości. Dlaczego? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze. Skreślenie kogoś z listy to pozbawianie się części dochodu, a każda „duszyczka” to przecież dochód dla parafii. Dzisiaj mało kogo da się przekonać do dziesięciny i większość kościołów lokalnych swój dochód opiera na niedzielnej tacy.

I tu niedzielna obecność wiernych bardzo popłaca. Przynajmniej dla księdza czy pastora.

Wyobraź sobie, że jesteś takim duszpasterzem w średniej wielkości mieście, i twoja wspólnota stanowi 1000 głów. Wystarczy, że co druga osoba będzie obecna w kościele co niedzielę, i da 5 złotych.  I już masz dochód 10 tysięcy miesięcznie (500 ludzi razy 5 złotych razy 4 niedziele w miesiącu), co wystarczy na rachunki i godziwe życie. A co gdy będzie długi weekend z piękną pogodą, i do kościoła nie przyjdzie 500 osób, a jedynie 100? Już masz 2 tysiące mniej. A co, jeśli lato jest nieznośnie długie i piękna pogoda jest co niedziela?

Masz dwie opcje – sprawić, by ludzie albo zechcieli przychodzić do kościoła, albo by uwierzyli, że muszą to robić.

Ta pierwsza opcja jest niesamowicie trudna. Wiem z doświadczenia, swojego i cudzego. Czasem zaś prawie niemożliwa. Niektóre grupy ludzi są niemożliwe do reformowania. Nigdy oczywiście do końca nie można przewidzieć, jak dana wspólnota się zachowa, i należy do końca próbować, co robił choćby apostoł Paweł, ale czasami skutki będą bliskie zerowym.

Jak można zatem sprawić, by ludzie musieli chodzić do kościoła?

 Postraszyć karą Bożą!!!

I taki przykładowo Katechizm Kościoła Katolickiego dobrowolną rezygnację z pójścia do kościoła w „dni nakazane” nazywa grzechem ciężkim (KKK 2181), zaś kto umrze w stanie grzechu ciężkiego, idzie do piekła (KKK 1033).

Całą młodość nad tym rozmyślałem! Dziwiłem się, czy to jest sprawiedliwe, że całe życie mogę starać się żyć jak należy, a jednego dnia nie zechce mi się iść do kościoła, umrę, i… czekają mnie wieczne męki piekielne?

A ktoś, kto żyje byle jak, ale zdarzy mu się pójść do spowiedzi tuż przed śmiercią… ląduje „w niebie”?

Oczywiście upraszczam tu teologię katolicką, niemniej takie wnioski własnie płyną z różnych katechizmów lub „Kieszonkowych rachunków sumienia”.

Kościoły protestanckie odrzuciły większość zabobonów, ale trudno, myślę, wyobrazić sobie jakąkolwiek instytucję bez choć niewielkiej ilości tradycji, a każda tradycja zawiera zabobony. Niektóre wspólnoty przykładowo nauczają, że chrzest jest niezbędny do zbawienia (na marginesie zawsze ciekawiło mnie, dlaczego ci, którzy w to wierzą, nie chrzczą dzieci zaraz po urodzeniu, ale czekają najcześciej wiele tygodni, albo i miesięcy?). I chociaż zdecydowana większość Kościołów protestanckich naucza, iż zbawienie jest darem i zapracować na niego nie jest się w stanie, teologowie używają różnych sztuczek interpretacyjnych, by jednak jakieś warunki zbawienia postawić.

Zbawienie jest darmowe, ale…

  •  Trzeba wypowiedzieć „modlitwę grzesznika”
  •  Trzeba odwrócić się od absolutnie wszystkich grzechów
  •  Trzeba mieć poprawną doktrynę
  •  Trzeba wytrwać w zbawieniu
  •  Nie wolno popełniać grzechów świadomie
  • – Nie wolno popełniać grzechów wymienionych w 1 Koryntian 6:9-10

Religia wymyśliła (tak! wszystkie powyższe punkty to wymysły nie uzasadnione w żaden sposób Biblią!) te (i inne) warunki, by trzymać wiernych „w ryzach”. Wystarczy zasiać w umyśle ziarno niepewności, aby uniezależnić człowieka od kościoła. Będzie tam chodził co niedziela, choćby po to, by usiłować rozwiać te same wątpliwości, które zostały tam zasiane.

screaming_at_child

Część Kościołów poszła w rozwoju dalej, i przyznała, że zbawienie nie ma nic wspólnego z tym, czy nie palimy papierosów i czy pomagamy staruszkom w przechodzeniu przez ulicę. Jeżeli zatem nie da się utracić zbawienie, to może da się utracić… relację z Bogiem? Jego błogosławieństwo?

Czyli – jeżeli będę za dużo grzeszyć, Pan Bóg nie będzie mnie lubił. Powiązana jest z tym bardzo popularna idea tzw. kary za grzechy.

 Nie zdałem egzaminu na prawo jazdy, bo wcześniej ściągałem na klasówce w szkole. Wyrzucono mnie z pracy,co było karą Bożą za to, że nie płaciłem podatków. Zgubilem portfel, bo miałem myśli nieczyste… Pan nie będzie mi błogosławił, jeśli nie będę się regularnie modlił/czytał Biblii/głosił Chrystusa…

 Jeśli masz szczęście być we wspólnocie, która żadnej z wyżej wymienionych bzdur nie naucza – ceń ją jak diamenty. To wielka rzadkość.

Tych, którzy wierzą, że Bóg dziś karze ludzi za grzechy, chciałbym się spytać, dlaczego Bóg pozwolił na długie życie i dostatek wielu zbrodniarzom, którzy odpowiedzialni są za cierpienia tysięcy lub nawet milionów?

No i w ogóle  dlaczego karze za grzechy, skoro obiecał, że o nich zapomni (Hbr 8:12.10:17)?

Nie bój się myśleć samodzielnie! To ludzie będą wściekli, nie Bóg, bo Bóg cię nie utraci, a twój ksiądz/pastor może! Mogą czekać cię niełatwe chwile; wielu ludzi wybaczyłoby ci łatwiej zabójstwo niż samodzielne myślenie (oni nazywają to herezją), ale później osiągnąć możesz pokój w sercu, którego religijni ludzie nigdy nie doświadczą!

Bardzo możliwe, że nie będziesz miał nikogo, kto rozumie twoje wątpliwości. Świetnie się stanie, jeśli kogoś takiego znajdziesz, niemniej musisz pamiętać, że znajomości Boga nie poprawią teologiczne dyskusje. Źródłem wiedzy o Bogu jest przede wszystkim sam Bóg, a On jest w stanie nauczyć cię wszystkiego, co potrzebujesz, bez niczyjej pomocy!

 Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając; a na pewno ją otrzyma. (Jakuba 1:5)

 

Przykazania – dla kogo i dlaczego?

Zastanów się przez chwilę nad pytaniem – czym się różni chrześcijanin od człowieka niewierzącego?

(Zastanawiasz się. Chwilę. Nie czytasz dalej. Dlaczego czytasz dalej? Nie oszukuj, proszę, przerwij czytanie i zastanów się. Na chwilę!)

Uważne przeczytanie powyższego pytania może doprowadzić do następującego wniosku – chrześcijanin to ktoś, kto wierzy. W końcu przeciwstawiony jest w nim komuś nie-wierzącemu.

W co wierzy? Większość zapewne się zgodzi, że lepiej spytać – w kogo wierzy? Oczywiście, w Jezusa.

Chrześcijanami zatem jest mnóstwo ludzi. Katolicy, protestanci, mormoni, świadkowie Jehowy, a nawet i muzułmanie, bo i oni wierzą w istnienie Jezusa, choć nie uważają Go za proroka ważniejszego od pozostałych.

I tutaj mogę wkleić kilka trylionów stron o tym, jak poszczególne grupy ludzi wymyślają swoje definicje chrześcijaństwa, jak definicje te zmieniają się w czasie, jak grupy te się dzielą (na ogół), łączą między sobą (hmm… w tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie takiego wydarzenia),czasem nawet walczą ze sobą i wzajemnie mordują. Tak naprawdę na przestrzeni wieków działo się to o wiele częściej, niż czasem, i dzieje się do dzisiaj.

Czy zatem możliwe jest w ogóle stwierdzenie, czym wyróżniają się chrześcijanie?

Albo – jak odróżnić chrześcijan prawdziwych od udających?

Kiedyś chciałem bardzo, by każdy chrześcijanin miał jakiś cudowny znak wyróżniający od innych – może nie aureolkę jak ze starych obrazów (spać by się przy tej światłości nie dało, choć w zamian za to jakie oszczędności w rachunkach za prąd!), ale może jakiś drobny znak na czole, albo umiejętność robienia jakiegoś drugorzędnego cudu?

To było kiedyś, dzisiaj myślę, że i to by nic nie dało. Ludzie lubią się kłócić, dzielić, zapewne znowu by znaleźli jakiś sposób… masz aureolkę? Ile milimetrów od głowy? I czy na pewno jej jasność jest powyżej 600 lumenów? Bo jak mniej, to wiara pewno nie jest prawdziwa!

Poważniejąc nieco… Chrześcijanie z reguły są dumni z tego, że są chrześcijanami, uważają siebie za oświeconych, zbawionych, więc trzeba wiedzieć chyba, skąd wiadomo, że tym chrześcijaninem się jest! Jak? Można zrobić spis doktryn, po zaliczeniu których, mogą kogoś nazwać chrześcijanem. Wiarę w bóstwo Jezusa, w Trójcę, w nieomylność Biblii, w nieomylność danego Kościoła, w powtórne przyjście Jezusa… ilość tych wierzeń i różne ich zestawienia mogą przyprawić o ból głowy. Tak na marginesie, komedią jest to, że doktryny będące dla jednych „chrześcijan” dowodem wiary, dla innych jest dowodem jej braku.

Jest jednak jeden problem z doktrynami – stosunkowo łatwo jest w nie uwierzyć. Jeszcze łatwiej powiedzieć, że się wierzy. Wyobraź sobie, że należysz do Kościoła, który za warunek zbawienia uznaje wiarę w to, że Mojżesz był łysy. Niszczysz rytualnie wszystkie dostępne ci rysunki Mojżesza z bujną czupryną (czyż nie jest ciekawe, na marginesie, że Mojżesz rysowany jest z taką czupryną chyba zawsze, chociaż historia twierdzi, że długie włosy u płci brzydszej – choć silniejszej – były wówczas raczej wyjątkiem? Identycznie zresztą ma się sprawa z Jezusem).

Kontynuując tę historię, Kościół twój organizuje misje do różnych krajów, by nawracać ludzi na łysego Mojżesza. Kiedy spotykacie kogoś, pytacie się go – czy wierzysz, że Mojżesz był łysy? I jeśli mówi on, że nie, przekonujecie go aż do skutku (albo aż wam ucieknie), i – jeżeli się uda – zaznaczacie w notesiku „kolejna uratowana dusza” i idziecie dalej.

A teraz wyobraź sobie, że spotykasz jakiegoś wesołego Wacka blisko budki z piwem. Zaczynasz temat, a Wacek – z uwagi na wyśmienity humor – łaskawie cię słucha. W końcu jednak zaczynasz go nudzić i Wacek pyta:

– Czy to znaczy, że jeśli uwierzę w łysego Mojżesza, będe zbawiony?
– No, tak – odpowiadasz.
– No to wierzę, i spływaj już stąd – mówi Wacek.

No i tak naprawdę, jedyne, co możesz zrobić, to… spłynąć. Nie masz możliwości weryfikacji, czy Wacek rzeczywiście wierzy. Nie możesz temu zaprzeczyć, wystarczy, że mówi, że wierzy. Sfrustrowany odchodzisz, myśląc, że Wacek jednak w cichości serca wyznaje długie włosy Mojżesza, a ty nic z tym nie możesz zrobić.

I podobnie sfrustrowana jest religia. Nie mogąc zweryfikować wiary swoich wiernych, a jednocześnie musząc ich kontrolować, stworzyła straszną rzecz – PRZYKAZANIA.

Czekaj, czekaj – powiesz – przecież przykazania stworzył Bóg, czyż nie?

Mniejsza o to, kto je stworzył, ważniejsze jest., DLA KOGO zostały one stworzone.

Popatrzmy na temat przykazań w Biblii.

Spisane przykazania pojawiają się dopiero za czasów Mojżesza („dopiero”, bo co najmniej dwa i pół tysiąca lat po Adamie), co nie oznacza, że wcześniej na ziemi panowało totalne bezprawie. W szóstym rozdziale Księgi Rodzaju znajdziemy początek historii Noego i potopu; potop był karą za grzech, lecz jak Bóg mógłby sądzić ludzi za ich grzech, jeśliby wcześniej nie określił, czym grzech jest? Ludzie więc musieli mieć dane jakieś przykazania, jednak ponieważ Biblia nie wspomina o szczegółach, nie będę spekulować. Adam i Ewa mieli też zresztą przykazane, co mają robić, i czego nie mają; a skoro Bóg rozmawiał z Kainem o dobrym i złym postępowaniu, znaczy się, że i Kain jakieś zasady miał dane.

Pierwsze przykazania, które jasno nazwane są w Biblii przykazaniami, to prawo dane Mojżeszowi (inaczej: zakon mojżeszowy). Dane one zostały Izraelowi w XV wieku pne, i stanowiły część Przymierza. Przeczytaj początek 5. rozdziału Księgi Powtórzonego Prawa (5 Mojżeszowej):

Mojżesz zwołał całego Izraela i rzekł do niego: Słuchaj, Izraelu, praw i przykazań, które ja dziś mówię do twych uszu, ucz się ich i dbaj o to, aby je wypełniać.  Pan, Bóg nasz, zawarł z nami przymierze na Horebie. Nie zawarł Pan tego przymierza z ojcami naszymi, lecz z nami, którzy tu dzisiaj wszyscy żyjemy. (Pwt 5:1-3)

Przymierza były wtedy bardzo powszechne we wszystkich kulturach, zawierane z innymi ludźmi, jak i również z pogańskimi bożkami. Przymierze z Izraelem nie jest też pierwszym przymierzem, które zawarł Bóg z ludźmi, wcześniej Biblia wspomina na przykłąd o przymierzach z Noem (Rdz 9:1-17) lub z Abrahamem (Rdz 17:1-22). Jeśli przeczytacie w Biblii te fragmenty, zobaczycie istotę przymierze – to zobowiązanie jest zawsze dwustronne. Bóg wymaga coś od ludzi ale Bóg i coś ludziom za to obiecuje, przy czym poszczególne przymierza bardzo różnią się od siebie. W przymierzu z Abrahamem widzimy na przykład wielki nacisk na obietnice – Bóg je wymienia, nie stawiając żadnych warunków – dopiero później wspomina o kilku drobnych szczegółach – w tym i o obrzezaniu. Przymierze za czasów Mojżesza natomiast skupia się na wymaganiach, które Bóg miał od Izraela, jednak obietnice też, bardzo konkretne, są w nim zawarte.

Ostatnie zdanie w wyżej cytowanym fragmencie z Księgi Powtórzonego Prawa pokazuje też jasno, że to przymierze jest jedyne w swoim rodzaju.

Bóg wymaga od Izraela przestrzegania prawa – i w zamian obiecuje mu m.in. szczególną pozycję wśród narodów, szczególną pomoc, dobrobyt itp. Ludzie zaś zobowiązują się do przestrzegania danych im przykazań.

Teraz jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym. (…)Wtedy cały lud jednogłośnie powiedział: Uczynimy wszystko, co Pan nakazał. (Wj 19: 5-6a.8a).

Przymierze to jednak było tylko cieniem Nowego Przymierza:

Lecz takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach – wyrocznia Pana: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem. (Jer 31:33)

Większość jest zdziwiona, gdy dowiaduje się, że Nowe Przymierze także zostało zawarte wyłącznie z Izraelem, a nie z całym światem. I już zupełnie niemal nieznanym faktem jest to, że przez ponad 3 lata od wniebowstąpienia Jezusa jedynymi chrześcijanami byli Żydzi, albo przynajmniej stanowili przygniatającą większość, jako że w Dz 10:45 dziwią się oni bardzo, że poganie również otrzymali dar Ducha Świętego, a w Dz 11:1nn też nie posiadają się ze zdumienia, że Piotr w ogóle przebywa z poganami. W poprzednim rozdziale Dziejów opisana jest natomiast (a w 11. powtórzona) wizja, którą Piotr otrzymał do Boga, po której nie uważał już on za nieczyste ani żadne pokarmy, ani żadnych ludzi.  Czyż nie oznacza to coś bardzo wyjątkowego i niezwykle istotnego, że Bóg aż musiał posługiwać się szczególną wizją, i to powtarzaną trzykrotnie (zobacz Dz 10:9-16.11:5-10)?

Jezus powtarzał wiele razy, że Jego misja jest przeznaczona wyłącznie dla Żydów (por. Mt 10:5-7.15:24). Ale to było w tym momencie, kiedy Jezus był na ziemi i nie oznacza zupełnie, iż Bóg nie okazuje równego zainteresowania innym narodom! Paweł wielokrotnie zapewnia, że w Chrystusie pojednany jest ze sobą cały świat i wszyscy jesteśmy jednością:

Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście jednością w Chrystusie Jezusie. (Gal 3:28)

Poza tym plan uczynienia wszystkich ludzi uczestnikami obietnic nie był dla Boga zaskoczeniem – już Izajasz pisał:

Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi. (Iz 49:6b)

Podsumowując temat – istniały dwa przymierza, Stare i Nowe. Stare zawarte było między Bogiem i Izraelem, Nowe również, ale do Nowego dostęp otrzymali również poganie. Wszyscy ludzie.

Prawo – czyli dokładnie 613 różnych przykazań, zawartych od 2 do 5 Księgi Mojżeszowej, a zaczynających się od tych zwanych dzisiaj Dekalogiem, było jedynie częścią pierwszego Przymierza – tego starego.

Wniosek z tego taki, że prawo mnie, poganina, nie obowiązuje. Niezależnie od tego, w jakich czasach bym się nie urodził.

Nowy Testament nigdzie nie uczy pogan żadnych przykazań! Wręcz przeciwnie (por. Dz 15)! Jeżeli zapamiętasz choć tylko jedną rzecz z tego artykułu, będę szczęśliwy, jeśłi będzie to fakt, iż

Dekalog nigdy nie obowiązywał pogan

(niektóre prawa obowiązywały również pogan,ale tylko tych, którzy chcieli mieszkać razem z ludem Izraela) i jeśli ktoś uczy cię inaczej, wynika to albo z jego słabej znajomości Biblii, albo złej woli.

A co, jeślibym był Żydem? Obecnie też nie stanowi to żadnej różnicy, bo Stare Przymierze przestało obowiązywać przy przyjściu Chrystusa:

Na cóż więc Prawo? Zostało ono dodane ze względu na wykroczenia aż do przyjścia Potomka, któremu udzielono obietnicy; przekazane zostało przez aniołów; podane przez pośrednika (…) Do czasu przyjścia wiary byliśmy poddani pod straż Prawa i trzymani w zamknięciu aż do objawienia się wiary. Tym sposobem Prawo stało się dla nas wychowawcą, /który miał prowadzić/ ku Chrystusowi, abyśmy z wiary uzyskali usprawiedliwienie. Gdy jednak wiara nadeszła, już nie jesteśmy poddani wychowawcy (Gal 3:19.23-25)

Prawo Mojżesza mnie nie obowiązuje!

Dekalog mnie nie obowiązuje!!!

Dzisiaj protestanci wojują z katolikami o prawdziwy wygląd Dekalogu. Protestanci mówią, że katolicy usunęli 2. przykazanie, a 10. rozdzielili na dwie części, by dalej było 10. Wielu zauważa, że w biblijnym Dekalogu jest więcej niż 10 nakazów/zakazów, i jego podział jest rzeczą umowną.

Spotkałem się z poglądem, że rozdzielenie „ani żadnej rzeczy która jego jest” od „żony bliźniego swego” podyktowana jest szacunkiem dla kobiet, gdyż umieszczenie jej razem z przedmiotami obniżałoby jej godność. Dobre 😸

No, i – zapomniałbym – Adwentyści Dnia Siódmego i inni sabatarianie nazywają resztę chrześcijan heretykami, bo sabat z Dekalogu zastąpili niedzielą.

Podobny sens mają kłótnie, czy w śniadaniu Marsjan przeważają węglowodany czy białko.

DEKALOG JUŻ NIE OBOWIĄZUJE NIKOGO!

I w tym momencie pada argument, który do bolesnego znudzenia powtarza się jak zdarta płyta: „to jak, teraż można zabijać, kraść, i w ogóle robić to, na co ma się ochotę?”

Odpowiem Ci tak: pomyśl teraz o osobie, którą bardzo kochasz. Może o współmałżonku lub kandydacie na niego, o rodzicu, dziecku, przyjacielu.

 

Czy masz już w myślach tę konkretną osobę? Dobrze. Odpowiedz teraz na naprawdę proste pytanie:

Czy kiedykolwiek wsadziłeś lub wsadziłaś tej osobie palec w oko?

Mam nadzieję, że Twoja odpowiedź brzmiała „nie”. Jeżeli było inaczej, proszę, wyobraź sobie drugą osobę, którą kochasz. Jeżeli wciąż odpowiedź brzmi „tak”, weź trzecią. Jeżeli wciąż mówisz „tak”, mam nadzieję, że przebywasz w tej chwili w jakimś zakładzie zamkniętym. Albo, że jesteś okulistą lub chirurgiem ocznym.

Nie włożyłeś? A dlaczego? Czy w Biblii jest przykazanie na ten temat? Nie ma.

Czy w szkole uczyli cię, by nie wsadzać nikomu palca w oko? Nie uczyli.

Czy w polskim prawodawstwie jest zakaz wsadzania palca w oko? Nie ma.

Zdrowi i dojrzali ludzie mają wystarczająco empatii by wiedzieć, co jest dobre

Albo jeszcze jeden z moich niesamowitych przykładów… wyobraź sobie, że poznajesz jakąś osobę. W momencie poznania osoba ta wyjmuje papier i mówi:

Musimy ustalić zasady naszej znajomości. Bez zasad nic nie będzie działało dobrze. Zasada pierwsza: nie będziesz mi wkładać palca w oko. Zasada druga – nie będziesz mi wkładać długopisa w oko…

Dosyć tej błazenady, nazwijmy rzeczy po imieniu – nie można oprzeć relacji z kimś na spisie rzeczy dozwolonych i zakazanych.  A Bóg chce relacji z nami. Jezus nazwał nas przyjaciółmi. W Biblii czytamy, jak Bóg okazywał wielokrotnie szaloną wręcz miłość ku ludziom, gorącą, pełną emocji.

Popatrz raz jeszcze na cytowany wyżej fragment z Jeremiasza 31:33 – „Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. „ – nie oznacza to wcale, że nagle na pamięć będziemy znali 613 przykazań, bo oznaczać by to również musiało powrót do składania ofiar. Prawo jest całością, jeśli kiedykolwiek usłyszysz, że ktoś próbuje cię przekonać, iż prawo dzieli się na część obowiązującą do dziś i część już nieaktualną – uciekaj stamtąd, ta osoba nie ma pojęcia o Biblii. Zakon stanowi nierozerwalną całość, i oparty jest on na systemie ofiar. Nie ma podziału na Dekalog i pozostałe 603 przykazania, nie ma podziału na prawo moralne i ceremonialne, to tylko wymysły religii, nie poparte w ogóle Biblią. Jeżeli ktoś chce przestrzegać prawa, musi przestrzegać też składania ofiar. Co gorsza, jeśli należy do płci pięknej inaczej, musi też się obrzezać, jeśli jeszcze tego nie uczynił.

Wpisanie prawa tego na naszym sercu natomiast oznacza co najmniej dwie istotne rzeczy: że nie będziemy meili wątpliwości, jakie te prawa są (popatrz tylko na kłótnie między denominacjami), i także, że będziemy je traktowali jako nasze prawa – bo serce to w końcu cząstka nas samych. Czyli, że nikt nie będzie ich kwestionował. Ktoś może zmusić nas do ślepego posłuszeństwa, ale nie powiemy wtedy, że jego prawa mamy w sercu. W sercu możemy mieć to, do czego serce te oryginalnie zostało przeznaczone.

Jakie zatem prawo Bóg wpisuje w „głębi naszego jestestwa” (cokolwiek jestestwo ma oznaczać, ale to już chyba tylko tłumacze 1000-latki wiedzą?) NOWE prawo. Prawo miłości, prawo wolności. Kochaj i rób co chcesz! – słyszysz czasami i wydaje ci się to herezją? Popatrz co pisze Paweł w 1 Kor 6:12 – wszystko mi wolno! Zaraz jednak dodaje, że nie wszystko przynosi korzyść. Mogę iść do sklepu monopolowego, kupić piwo, i je wypić? Mogę. Mogę też kupić 10 litrów wódki i je wypić? Mogę. Rozum jednak podpowiada mi, że ta druga rzecz będzie dokładnie odwrotna do „przynoszącej korzyść”. (Ta pierwsza rzecz jest dla wielu chrześcijan jednym z ulubionych tematów do kłótni, więc … zakończę tu temat :-))

Popatrzmy na te genialne w swojej prostocie słowa Jezusa:

Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem (J 13:34)

Brakuje ci przykazań? Proszę bardzo, masz przykazanie! Ważne kiedyś, ważne dzisiaj, dla każdego! A co się stanie, kiedy je złamiesz? Cokolwiek się stanie, stało się już, przecież łamiesz je codziennie. Łamiemy je wszyscy. Przymierze jednak trwa dalej, przymierze jest nierozerwalne, wieczne, a konsekwencje naszej niewierności są już w 100% poniesione – przez ofiarę Jezusa! Cóż za wspaniała to wieść dla nas!!! Gdyby wszystkie umowy tak wyglądały!

Bóg okazał nam niesamowitą miłość i pokazał jedyne w swoim rodzaju bezwarunkowe wybaczenie. Nie jesteśmy w stanie zrobić niczego, co spowodowałoby Jego dezaprobatę! Wybrał nas zresztą przed założeniem świata, znając przyszłość i wszystko, co zrobimy, także niczym Go nie zdziwimy!

Kochaj i rób, co chcesz – tak mówi Bóg, ale nawet jeśli z tej zasady zostawiamy tylko drugą część, Bóg nas wciąż kocha tak samo!

[Miłość] wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje (1 Kor 13:7-8a)

 

Bóg jest miłością (1J 3:1.4:8)

Czy zatem mogę jutro na przykład zamordować kogoś, kogo nie lubię?

Mogę, jestem wolnym człowiekiem. Czy Bóg mnie za to ukarze? Nie. Mam pełne przebaczenie grzechów (Ef 1:7). Ukarze mnie za to ktoś inny. Ława przysięgłych.

Czy gdyby przykładowo jutro okazało się, że nastąpiła pomyłka w tłumaczeniach, i że Biblia wcale nie zakazuje mordowania, zacząłbym zabijać, na przykłada wszystkich tych, których nie lubię? Nie. Nie robię tego dzisiaj nie dlatego, że przykazanie mówi – nie zabijaj! Czy wszyscy tak samo myślą? Na pewno nie. Dzieci raczej nie. Osoby z niektórymi rodzajamy upośledzeń – również nie. Podaję przykład teoretycznie prosty, Istnieje jednak mnóstwo rzeczy, które już tak proste nie są. Dlatego, owszem, w każdej fazie życia potrzebujemy jakichś zasad. W Polsce wszsyscy powinniśmy samochód prowadzić po prawej stronie ulicy (choć i te prawa nie są odwołalne, bez problemu zjedziemy na lewą jeśli uda nam się kogoś dzięki temu nie potrącić). Poza tym, idąc za przykładem kodeksu ruchu drogowego, zakazy i nakazy są bardzo ograniczone w swojej treści, Przepisy nie mówią mi, czy mam dzisiaj jechać do babci, czy do sklepu. Nie mówią mi też, czy w ogóle mam gdzieś jechać, czy nie. Koniec końcem – przepisy same w sobie są raczej złem koniecznym, niezbędnym tylko na jakiś czas.

Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę wyżej, może niektórym wydać się zagmatwane i niejasne. Jak poczytasz spory teologiczne, zobaczysz, że zwolennicy wszystkich opcji zdają się mieć poparcie w Biblii. Ta sama Biblia nazywa jednak przykazania i świętymi, i nieużytecznymi.

Tak więc zakon jest święty i przykazanie jest święte i sprawiedliwe, i dobre.  (Rz 7:12)

A przeto poprzednie przykazanie zostaje usunięte z powodu jego słabości i nieużyteczności,  (Hbr 7: 18)

 

Skąd ta dwoistość? Nie chcę tutaj arbitralnie niczego rozstrzygać, i nie temu służy ten artykuł. Kluczowy jest tutaj 14. rozdział Listu do Rzymian, gdzie Paweł zajmuje się głównie praktykowaniem świąt i wyłączaniem pewnych pokarmów w celach religijnych. Jego wniosek jest następujący:

Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? (…) Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga.(…) A swoje własne przekonanie zachowaj dla siebie przed Bogiem. (Rz 14:4.10.22)

Ten strasznie brzmiący „Trybunał Boga”, wspomniany również w 1 Kor 5:10, to na pewno nie miejsce selekcji zbawiony – niezbawiony; kontekst wykazuje, że raczej odbywa tam się rozdawanie nagród.

Słyszałem kiedyś historię o tym, jak świeży chrześcijanin, chcąc pomóc komuś w tarapatach finansowych, dokonał napadu rabunkowego na stację benzynową, tłumacząc później, że uczono go, iż pomoc potrzebującym to priorytet dla każdego chrześcijanina.


Wydaje ci się to głupie? Sam bym dokonał napadu rabunkowego, gdybym na przykład mógł tym uratować czyjeś życie. Priorytety nie zawsze są czarno-białe, na ogół nie znamy wszystkich okoliczności, także najsensowniej wydaje się po prostu zastosować do słów Pawła: „A swoje własne przekonanie zachowaj dla siebie przed Bogiem„.

Na koniec wspomnę jeszcze o dość popularnym w protestantyzmie poglądzie, iż chrześcijan obowiązują te spośród przykazań starotestamentowych, które powtórzone są w Nowym Testamencie.

Po pierwsze, Biblia nigdzie nic takiego nie głosi.

Po drugie, kwestią dyskusyjną jest, czy Ewangelie należą do Nowego Testamentu, czy do Starego. Jezus wszak żył pod starotestamentowym prawem i nikogo do jego łamania nie zachęcał.

Po trzecie, pogląd taki otwiera możliwość do niekończcących się sporów na temat mnóstwa fragmentów. Co obowiązuje wiecznie, co jest uwarunkowane kulturowo, co Paweł pisał tylko do Koryntian, do do nas wszystkich, co jakie słowo oznacza w którym kontekście, itp itd…

Unikaj natomiast głupich dociekań, rodowodów, sporów i kłótni o Prawo [Mojżeszowe]! Są bowiem bezużyteczne i puste. (Tyt 3:9)

Dokładnie!

Zacytuję na koniec Jana z jego pierwszego Listu. List ten ma mnóstwo do powiedzenia na temat przykazań, jednak przykazania te definiuje tylko raz. I nie znalazłem lepszego podsumowania przykazań, które mnie obowiązują.

 A to jest przykazanie jego, abyśmy wierzyli w imię Syna jego, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie, jak nam przykazał (1 J 3:23)

 

Ostatnia edycja – 1 marca 2021.

Piekło (2/2) – czy to jest biblijne?

W ostatnich latach nie pisze się tyle o piekle, co kiedyś, niemniej wcale nie dlatego, że temat ten zniknął ze świadomości ludzkiej. Dowód? Podam za „Wprost” (http://www.wprost.pl/ar/182304/W-co-wierza-Polacy/), iż 65% Polaków wierzy w istnienie piekła. „Wprost” nie pisze jednak, ilu z tych ludzi ma absolutnie niezmąconą pewność, że się tam nie znajdzie, ale opierając się na dyskusjach z ludźmi jestem pewien, że liczba ta byłaby dziesięcio-, a może i stukrotnie mniejsza.

W poprzednim artykule wykazałem, ile logicznych niespójności zawiera doktryna piekła, jednak logika nie może przesądzać o istnieniu piekła, gdyż po pierwsze nikt z nas nie potrafi używać wyłącznie absolutnie bezstronnych argumentów w logicznym rozumowaniu; po drugie – teoretycznie rzecz biorąc, jeśli Bóg objawiłby coś, co sprzeczne jest z naszą logiką, wciąż powinniśmy to akceptować. To, że czegoś nie rozumiemy, nie musi wcale oznaczać, że jest to nieprawdą. Przyjrzyjmy się zatem, co Biblia mówi na temat „piekła”.

Bez owijania w bawełnę – uważam, że Biblia o piekle nie pisze absolutnie nic, ale sumiennie przedstawię fragmenty, które do piekła są odnoszone. Nie zajmę się bynajmniej wszystkimi, gdyż ludzka pomysłowość jest na tyle duża, że trudno znaleźć kartę Biblii, na której ktoś nie odnalazłby odniesienia do piekła, ale postaram się temat omówić rzetelnie..

Możesz się obruszyć po przeczytaniu powyższych słów – gdyż widzisz w Biblii słowo „piekło”, a ja utrzymuję, że Biblia nic o piekle nie pisze. Zacznę zatem od… terminologii.

Odniosę się troszkę do języków oryginalnych, w których nie jestem bynajmniej ekspertem, jednak zaraz zobaczysz, że ekspertem tutaj być wcale nie trzeba, aby zrozumieć, o czym pisali autorzy Biblii.

Pisząc „piekło” będę miał – naśladując to, co głosi większość Kościołów – na myśli miejsce/stan, w którym nie zbawieni umarli znajdują się po śmierci lub po Sądzie Ostatecznym, i w którym pozostaną tam na wieczność. Nie interesuje nas w tej chwili kiedy/jak się tam znajdą, ważne jest, że jest to stan wieczny. Mniejsza też o to, czy dosłownie smażą się tam w ogniu lub przechodzą przez inne tortury czy też piekło jest to stan oddalenia od Boga. Zajmiemy się tylko tą częścią definicji piekła, która wspólna jest dla wszystkich Kościołów – czyli piekło to coś, co:

1.  jest karą, dotyczącą ludzi niezbawionych

2. nie ma końca.

Wyraz „piekło” występuje w polskiej Biblii – w zależności od tłumaczenia od 25 do 40 razy, jednak powstają tłumaczenia, które tego słowa już nie mają. Wiele też wydań w innych językach nie używa żadnych odpowiedników „piekła” (np. New American Bible z 1970 r.)  i wierzę, że kiedyś wyraz ten zniknie z Biblii zupełnie… bo tak naprawdę go tam nie ma i powstał w wyobraźni tłumaczy.

Spójrzmy na wszystkie wyrazy tłumaczone na język polski jako piekło, i nie zajmie nam to dużo czasu.

1. Szeol / hades

Wyrazem często tłumaczonym jako „piekło” jest „szeol” (w Starym Testamencie ) i „hades” (w Nowym). Są one równoważne; bowiem kiedy autorzy NT cytują ST z wyrazem szeol, używają terminu „hades” – np. Ps 16:10 – Dz 2:31).

Nie jest to bardzo popularny termin, 64 przypadki wystąpienia „szeol” i 11 „hades” to, patrząc na objętość Biblii, niewiele. Termin „Pan” występuje przykładowo około 8000 razy, „ziemia” i „miasto” – po 1000 razy.

Co ciekawe, Biblia nigdzie nie definiuje terminu „szeol”. Kiedy znajdziemy i poczytamy w konkordancji wszystkie wersety, w których on występuje, widzimy, że jest to miejsce, do którego „idą” umarli. Napisałem „idą” w cudzysłowiu, bo w jaki sposób się tam znajdują, też nie jest nigdzie wyjaśnione. Idą tam wszyscy, niezależnie od tego, czy należeli do swojego zachowania na ziemi, niezależnie, czy należeli do Narodu Wybranego, czy nie.

Czyli – iść do szeolu = umrzeć.

Zacytuję wspomniany wyżej Dz 2:31:

widział przyszłość i przepowiedział zmartwychwstanie Mesjasza, że ani nie pozostanie w Otchłani (oryg. hades), ani ciało Jego nie ulegnie rozkładowi.

 

Jeżeli odnosi się to do Chrystusa –  i On był w „hadesie”,a ponieważ nie był grzesznikiem, hades nie może być zatem karą za grzechy, i nie pasuje do naszej definicji piekła!

Zresztą niemal wszystkie nowsze wydania Biblii, również te katolickie, tłumaczą już hades jako otchłań – nie, jak wcześniej – piekło. Czyżby i największy z istniejących Kościołów zaczął się wycofywać?

Krótko mówiąc – szeol/hades nie może być piekłem, gdyż nie spełnia już wyżej wymienionego punktu pierwszego jego definicji.

A co z punktem drugim? Czy pobyt w piekle – hadesie – szeolu – nie ma końca?

Cytowany wyżej Dz 2:31 pokazuje, że pobyt w otchłani nie jest nieskończony. Nie tyczy się to tylko Jezusa, bo pierwotny autor tych słów – Dawid – mówił przede wszystkim o sobie. Jeśli Bóg nie zostawi czyjejś duszy w hadesie, nie jest to miejse wieczne. Warunek z punktu drugiego definicji również nie jest spełniony.

Jakkolwiek zwolennicy piekła by tego nie chcieli, szeol nie może oznaczać piekła w dzisiejszym, „chrześcijańskim”, tego słowa znaczeniu.

Pójdźmy krok dalej – jako, że nie ma żadnej definicji „szeolu”, pojawia się pytanie, czy to jest w ogóle miejsce, czy może po prostu stan śmierci? To już jednak tylko możemy gdybać, jeśli mamy opierac się wyłącznie na Biblii, gdyż, jak już wspominałem, niczego ona w tej kwestii nie definiuje.

Jedynym fragmentem, który wyłamuje się z tego opisu szeolu, jest przypowieść o bogaczu i żebraku, ale – jak wykazuję w artykule „Bogacz i Łazarz – wędrówka do piekła?” – jest to alegoria. „Łono Abrahama”, do którego odnosił się Jezus, nie oznacza przecież siedzenia u Abrahama na kolanach 🙂

devil_hell

2. Gehenna

Ten dziwny wyraz jest przede wszystkim „używany w teologicznych dyskusjach o piekle. W najpopularniejszych polskich przekładach – Tysiąclatce i Biblii Warszawskiej – gehenna tłumaczona jest jako piekło.

Wyraz „gehenna” pochodzi od nazwy miejsca Gehinnom – co oznacza Dolinę Syna Chinnoma. Jest to jedna z dwóch dolin obok Jerozolimy. W Starym Testamencie można znaleźć odniesienia do tego miejsca w 2 Krn 28:3 i 33:6 oraz w Jer 7:31 i 19:2-6. Dowiadujemy się z nich, że w miejscu tym dokonywano bałwochwalczych ofiar na ludziach – konkretnie, spalano tam dzieci w ofierze bożkom: Molochowi, Baalowi i innym. Z tego powodu miejsce uważane to było za przeklęte.

Powszechnie uważa się, że w późniejszym okresie palono tam śmieci, i ogień był tam obecny non stop, ale kiedy szukałem rzetelnych źródeł tej informacji… nie znalazłem żadnych.

Niewątpliwie wyraz „Gehenna” ma coś wspólnego z tym miejsce, ale nie jest do końca jasne, co współczesny Chrystusowi człowiek myślał, kiedy wyraz ten słyszał. Kiedy większość Polaków słyszy nazwę miasta „Sopot”, na myśl przychodzą morze i słynne sopockie molo, kiedy zaś ktoś powie „byłem z Zakopanem” wiem od razu, że nie po to, by opalać się na plaży. Gdy współcześni Chrystusowi słyszeli o gehennie również ich umysły musiały kojarzyć od razu pewne rzeczy, ale ponad wszelką wątpliwość nie jesteśmy stwierdzić, jakie.

„Gehenna” jest używana kilkukrotnie w Biblii, jednak nigdzie nie znajdziemy jej definicji i wszystkich możliwych przykładów odnoszenia się do niej. Wyraz ten wszedł do potocznego języka, choć nie sposób się dowiedzieć, jak był na codzień używany, bo występuje Nowym Testamencie jedynie 12 razy, w dodatku w 11 przypadkach używane są w identycznym kontekście.

Zajrzyjmy do Biblii.

Gehenna 11 razy w Ewangeliach synoptycznych i jeden raz w Liście Jakuba, przy czym w tym ostatnim przypadku użycie jest wyraźnie metaforyczne:

Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym [Gehenny] rozpala krąg życia. (Jakuba 3:6b)

Kontekst mówi o bluźnierczej mowie – nie ma ani słowa i życiu pozagrobowym. Zostaje nam zatem 11 fragmentów, w których wyraz gehenna jest użyty. We wszystkich występuje on w tym samym kontekście.

Ewangelia Marka 9:43-48
Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony.
I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła.
Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.

Kiedyś czytałem ten tekst mnóstwo razy… i powodował u mnie lęk… dzisiaj natomiast wiem, że wtedy tak naprawdę nie miałem najmniejszego pojęcia, co w nim jest napisane; widziałem jedynie jego kościelną interpretację która mi została od kołyski wbita do głowy.

Gdybym zdołał wtedy uruchomić krytyczne myślenie, powinienem poczynić kilka interesujących obserwacji. Takich jak:

Sprawy opisane w tym fragmencie dotyczą ludzi żywych, nie umarłych.

Jakkolwiek nieprawdopodobne może się to wydać, odpowiedz na pytanie – kiedy powinniśmy sobie odciąć ręce, by uniknąć piekła?

Teraz, czy po śmierci?

Przecież, jeżeli odetnę sobie rękę tutaj, to, gdy umrę, w momencie „sądu” albo będę bezkształtnym duchem (jak wierza niektórzy), albo zmartwychwstanę z nowym ciałem i obiema rękami. Czy jeżeli ktoś w wypadku straci ręce i nogi, w „życiu wiecznym” też będzie pozbawiony kończyn?

No tak, ale przecież „życie wieczne” lub „Królestwo Boże” nie dotyczą spraw na ziemi, czyż nie?

Pamiętajmy, że rozważamy tekst napisano tysiące lat temu, w zupełnie obcych nam reliach, w nieużywanej od wielu wieków odmianie języka greckiego. Wydaje nam się, że rozumiemy doskonale, co oznacza termin „życie wieczne” ale nie dlatego, że sami doszliśmy do tego studiowaniem tekstów biblijnych, tylko… nauczono nas tego w kościele. Tylko dlatego, że religia podaje te rzeczy „do wierzenia”, nie musi to oznaczać, iż jest to prawda. O Królestwie Bożym więcej napisane jest w artykule Królestwo Boże – jak je odziedziczyć?

Zwróćmy też uwagę na jedną ciekawą konstrukcję –  omawiany fragment Ewangelii Marka to jeden pomysł, rozwinięty trzykrotnie, z użyciem częściowo różnych słów.

Ten sam termin mamy podany na trzy różne sposoby, co powinno pomóc w jego lepszym rozumieniu:

 Życie wieczne (1) oznacza Królestwo Boże (2) i oznacza życie (3)

ogień nieugaszony (1) oznacza piekło(Gehenna) (2) i oznacza miejsce, gdzie robak nie umiera (3)

Życie wieczne w naszym języku oznacza życie bez końca, ale wśród biblistów wyraz aionios, tłumaczony tu jako „wieczny”, jest powodem ogromnych sporów. W Nowym Testamencie i w Wulgacie (greckim, starożytnym tłumaczeniu Starego Testamentu) tłumaczony jest przeróżnie, przykładowo jako „dawny”, „stary” (Psalm 77:6; Przysłów 22:28). Coś nie tak, by ten sam wyraz raz tłumaczyć jako „stary”, a kiedy indziej „wieczny”, czyż nie? Tłumaczenie aionios jako wieczny wydaje się przykładowo dziwne w Hbr 6:2 – co to znaczy wieczny sąd? Bóg będzie kogoś sądził bez końca? Albo Mk 3:29 – wieczny grzech? Ktoś zamierza popełniać jakiś grzech w nieskończoność?

Widać bezspornie, że przynajmniej w niektórych przypadkach, aionios bez wątpienia nie oznacza „wieczny”, a więc wybranie go do omawianego fragmentu było interpretacją tłumaczy!

Czy poprawną?

Dosłownie aionios pochodzi od aion – wiek, pewien okres czasu. Aionios dosłownie oznacza „odnoszący się do wieków” lub „trwający wiek/wieki”. W anglojęzycznej literaturze często spotykałem się z następującym stwierdzeniem – niemożliwe jest, aby wyraz „aionios” mógł oznaczać coś nieskończonego, skoro aion oznacza coś skończonego – wiek, okres czasu.

W języku angielskim ciężko to sobie wyobrazić, mało wspólnego mają wyrazy „eternal” i „age” – ale po polsku? Wieczny i wiek! Oczywiście istnieje zbyt wiele różnic między językiem greckim I wieku i polskim XXI wieku aby szukanie podobieństw w konstrukcjach językowych stanowiło twardym dowodem na cokolwiek, niemniej lingwiści wiedzą że większość tego typu zestawień jest analogiczna w wielu językach, nawet zupełnie od siebie różnych.

Nigdzie w Biblii nie ma słowa, które można przetłumaczyć bez żadnych wątpliwości jako „wieczny” w sensie „bez końca”.

Kiedyś byłem przekonany, że znaczenie wieczności ma powiedzenie „gdzie robak nie umiera„. W umysłach wyszkolonych przez religię powstaje obraz wiecznie płonącego robaka, który cierpiąc, nie umiera; albo robaka zjadającego przez nieskończoność nasze ciało… I znajdziesz takie wyjaśnienie nawet w popularnych komentarzach biblijnych! Tymczasem sprawa jest banalna; aby ją zrozumieć, wszystko, co musisz zrobić, to zajrzeć w inne miejsce Biblii:

A gdy wyjdą, ujrzą trupy ludzi, którzy się zbuntowali przeciwko Mnie: bo robak ich nie zginie, i nie zagaśnie ich ogień, i będą oni odrazą dla wszelkiej istoty żyjącej. (Iz 66:24)

O kim tu mowa? O trupach! W Księdze Izajasza znajduje się bardzo wyraźna analogia do omawianego fragmentu z Mk  9! Mamy i ogień nie gasnący, i robaka, który nie ginie. Ciała ludzi zostaną zniszczone! Nie ma mowy o torturach!

Niełatwo zrozumieć dosłownie zwrot „ich robak nie umiera”, ale chodzi o to, że ludzie umrą, a ich ciała zgniją do końca, robaki dokończą dzieła i nie ustaną, aż wszystko nie zginie.

Nie wydaje się to wszystko banalnie proste, zgodzę się! Tekst ten pisany był 2000 lat temu, pojęcia w tamtej kulturze językowej mogą być dzisiaj niezrozumiałe nawet przez językoznawców, ale kontekst pokazuje ponad wszelką wątpliwość, że nie chodzi tutaj o żywych ludzi – ani na tym, ani na „tamtym” świecie – i ich cierpienia! Mowa o ludzkich zwłokach!

O czym jednak Jezus mówił w tym fragmencie? I co to w ogóle jest gehenna?

Do jego zrozumienia niezbędne będzie uświadomienie sobie ogromnej wagi tego, co napiszę w następnym akapicie.

W 70 roku naszej ery dokonała się niewyobrażalna rzeź ludzi. Rzymianie oblegli i zaatakowali Jerozolimę. Według współczesnego tamtym czasom historyka Józefa Flawiusza, zginęło wówczas milion sto tysięcy Żydów. Zmasakrowaniu mieszkańców towarzyszyło spalenie miasta. Nowy Testament zawiera wiele ostrzeżeń przed tym wydarzeniem, jednak religia wypacza ich sens i interpretuje je jako zapowiedzi wiecznych tortur w piekle.

(Tacyt podawał, że zginęło 600 tysięcy Żydów, wiele nowszych źródeł podawało jeszcze o wiele mniejsze liczby, niemniej bez wątpienia była to hekatomba nie mająca współcześnie podobnych).

Na ziemię przychodzi Jezus, dobry pasterz, który dba o każdą pojedynczą owieczkę… A tu zbliża się wydarzenie, w których tych owieczek mogą zginąć setki tysięcy.

Jezus zapowiada coś porównywalnego w historii Izraela być może tylko do holokaustu.

Tyle, że od holokaustu oddalonego niemal 2 tysiące lat.

Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. (Mt 24:34)

Wiele sekt musiało się zmierzyć z tym tekstem, gdy obliczali swoje daty końca świata, zakładając, że to o nim Jezus to mówi.

Cóż oznacza wyraz „:pokolenie”? W zależności od tego, co przyjmiemy, możemy dojść do różnych wniosków. Może „pokolenie” oznacza Izrael? Może chrześcijan, Kościół?

Na ogół w Biblii najprostsze wyjaśnienie jest prawdziwe. Grecki wyraz oznaczający pokolenie – genea – występuje w Nowym Testamencie 43 razy i zawsze odnosi się do zwykłego pokolenia ludzi – jak np. tu:

Tak więc w całości od Abrahama do Dawida jest czternaście pokoleń (Mt 1:17)

Ciekawostka – z prostych obliczeń Biblijnych dat (zainteresowanych odeślę do źródeł), wynika że Biblijne pokolenie ma 44-45 lat.

A zatem co najmniej niektóre z rzeczy, o których Jezus mówił, miały spełnić się w ciągu następnych 45 lat. I spełniły się – w 70 roku. Wtedy do Rzymianie wtargnęli do Jerozolimy, spaliwszy ją wraz z mieszkańcami w… ogniu nieugaszonym

GEHENNA

TO

SPALENIE

JEROZOLIMY

Wydaje się to naciągane? Piekło naciągane jest o wiele bardziej.

Jeśli Mk 9:43-48 mówi naprawdę o piekle jako miejscu wiecznej męki po śmierci, istnieją tylko 2 realne alternatywy zbawienia – albo bezgrzeszność albo stopniowe pozbawianie się różnych organów.

Dlaczego bezgrzeszność? A dlatego, że we fragmentach, gdzie mowa o gehennie, normy moralne zdają się być absurdalnie podniesione a kary niewspółmierne do przewienień – do tego stopnia, że trzeba być chyba wolnym od najmniejszych przewinień, bo za byle co czeka… piekło… Spójrz na fragment z Kazania na Górze:

A Ja wam powiadam: Każdy, kto gniewa się na swego brata, będzie winien sądu. A kto powie swemu bratu: głupcze, będzie winien Najwyższej Rady. A kto powie: bezbożniku, będzie winien piekła ognistego. (Mt 5:22, BP)

Nie wiem, jak ty, ale mnie nie raz zdarzło się nazwać kogoś bezbożnikiem! Czyli idę do piekła – i choćbym żył świętym zyciem przez 80 lat, nic tego nie zmieni! Do takich to idiotyzmów doprowadza wyrywanie wersetów z kontekstu.

Jeśli ręka jest dla ciebie powodem do grzechu, lepiej ją odetnij… czy KTOKOLWIEK, KIEDYKOLWIEK, słyszał, aby nawet najwięksi religjijni fanatycy (i nie używam tego wyrazu pejoratywnie) coś takiego robili?

Ilu z ponad 2 miliardów ludzi, którzy się obecnie podają za chrześcijan, odcięło sobie kończyny lub wyłupało oczy?

Obawiam się, że ani jeden. O tym raczej pisałyby gazety.

Czy więc nikt nie zważa na słowa Jezusa?

Ja wierzę w autentyczność słów Jezusa w Biblii. Czemu zatem sobie nie odciąłem ręki? Po prostu nie wierzę, że Jezus tego od kogokolwiek chciał. Dzięki temu nie osiągnie się bezgrzeszności. Czy wyłupanie oka zagwarantuje mi czystość myśli? Będę miał drugie oko. Wyłupię oba? Zostanie mi wyobraźnia. A mózgu sobie nie wyłupię.

Niezależnie od tego, jak tłumaczy ten fragment przeważająca większość Kościołów, nie możemy go odczytywać dosłownie, bo dochodzimy do wielu absurdów!

Bardzo trudno zmienić sposób odczytywania jakiegoś fragmentu Biblii, jeżeli widziało się go w jakiś konkretny sposób przez wiele lat. I wiem to z własnego, bolesnego doświdczenia. Apeluję jednak – poszukaj w tym wszystkim logiki. Religia każe ci wierzyć i indoktrynuje cię od dziecka. Skoro wszyscy w coś wierzą, jak można to kwestionować?

A skoro miliardy much lubią lizać odchody, też powinniśmy to robić?

Gehenna odnosi się do mającej niedługo nastąpić zagładzie Żydów i główną misją Jezusa było przestrzeganie Izraela przed nią. Izrael jednak nie uwierzył, i niemal w całości zginął podczas oblężęnia Jerozolimy.

A zatem…

Co Biblia mówi na temat piekła?

Nic. Mówi o hadesie/szeolu, który jest po prostu grobem wszystkich zmarłych; i mówi o gehennie, która jest wydarzeniem historycznym.

Gdyby piekło było prawdziwe, byłaby to niewątpliwie najbardziej przerażająca rzeczywistość, jaką sobie możemy wyobrazić. Dziwię się chrześcijanom wierzącym w istnienie piekła, że nie biegają nieustannie po szpitalach, hospicjach, i nie błagają ludzi, by uwierzyli, bo jak nie, to czeka ich wieczność w ogniu.

Dziwiłbym się też apostołowi Pawłowi. On był „Apostołem Pogan”, czyli – naszym (a na pewno moim). Jest autorem połowy ksiąg Nowego Testamentu… i nigdzie nie widzę, by gdziekolwiek wspominał o piekle. Nie widzę nawet, by namawiał odbiorców swoich Listów do ewangelizacji wszystkich ludzi. Nie pisał, byśmy pomyśleli o naszych niezbawionych dzieciach/współmałżonkach/rodzicach i modlili się o nich i agitowali ich, by „oddali swe życie Jezusowi”.

Strach przed tym, co stanie się z nami po śmierci, jest w Nowym Testamencie zupełnie nieobecny!

Biblię uważam za genialną księgę, nie mającą sobie równej, ale im więcej ją studiuję, tym bardziej się zdumiewam – jednak nie tylko nad jej geniuszem, ale także nad przewrotnością rodzaju ludzkiego, który wymyślił tak pokrętną jej interpretację, że Dobra Nowina zamieniona jest Nowinę Pełną Lęku, i wciąż, ogromna większość chrześcijan przyjmuję ją bezkrytycznie!

Uwolnienie umysłu z tego systemu nie jest bynajmniej proste – i często trwa lata, aż naprawdę przestaniesz się bać religjijnych bzdur. Ale warto! Odmieni to sposób, w jaki widzisz Boga i zmieni się twoje życie, tak jak zmieniło się moje. Nie będziesz musiał się więcej zastanawiać, dlaczego miłosierny Bóg stworzył tak potworną karę jak piekło – bo nikt jej nie stworzył, poza chorą wyobraźnią przywódców religijnych!!!

Ostatnia edycja – 17 grudnia 2020